Bezpieczeństwo w Kolumbii
sierpień 2025
“A tak w ogóle to jest tam już bezpiecznie?” – to chyba najczęstsze pytanie ze strony rodziny i znajomych, kiedy oznajmiliśmy im, że wybieramy się do Kolumbii. Nie będę oszukiwał, sam przed wyjazdem szukałem informacji na ten temat i nie byłem w pełni przekonany, czy podróż poślubna w tym kierunku to dobry pomysł. W zasadzie większość znalezionych przeze mnie artykułów zgodnie twierdziła, że na dwoje babka wróżyła. Niektóre stawiały sprawę prawie optymistycznie, najczęściej mówiąc, że “Kolumbia jest bezpieczna, ale… “ i właśnie po tym “ale” następowała cała litania potencjalnych zagrożeń. Po trzech tygodniach spędzonych na miejscu spróbuję uciąć dalsze dywagacje w tym temacie. No dobra, to jak jest w końcu z tą Kolumbią? Otóż moi drodzy: na dwoje babka wróżyła.
Skracając cały poniższy wpis do jednego zdania mogę powiedzieć, że przez wspomniany czas w Kolumbii ani mi, ani mojej małżonce nie stało się nic rzeczywiście złego. Jak to jednak często bywa, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i nie zawsze udaje się ją opisać jednym zdaniem. Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że poziom bezpieczeństwa w Kolumbii zależy od mnóstwa czynników, jak choćby części kraju, części miasta czy nawet pory dnia. Do tego dochodzą jeszcze czynniki bardziej indywidualne, spośród których można wymienić sposób podróżowania, wielkość grupy (lub jej brak), znajomość miejscowego języka i ogólny styl życia. W kontekście ostatniego elementu dobra wiadomość jest taka, że o ile będziemy unikać w Kolumbii narkotyków, chlania bez umiaru i usług prostytutek, to na start ograniczymy liczbę najpoważniejszych zagrożeń życia i zdrowia o jakąś połowę.
Poniższy artykuł powstał na podstawie przede wszystkim własnych doświadczeń oraz rozmów prowadzonych z grupką mniej więcej 15 innych podróżnych z całego świata, poznanych w ciągu naszego pobytu w Kolumbii. W kraju spędziliśmy łącznie trzy tygodnie, przeważnie w dość turystycznych regionach i prowadząc raczej ostrożny styl życia. Nie znaczy to, że przy bardziej imprezowym podejściu od razu ktoś by nas napadł z maczetą w ręku, ale nie znaczy też, że przy jeszcze większej dawce ostrożności bylibyśmy kuloodporni na wszelkie zagrożenia. Ze względu na mimo wszystko niewielką próbę badawczą, jestem daleki od wyrażania ogólnych opinii na temat bezpieczeństwa w Kolumbii i nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś miał odmienne od naszych doświadczenia w tym temacie.
Zagrożenie przestępczością
Zacznę od najbardziej interesującego wszystkich tematu, bo wiadomo, nikt tu nie zagląda, żeby czytać o żółtej febrze albo oparzeniach słonecznych. Na pytanie, czy w Kolumbii rzeczywiście istnieje duże zagrożenie przestępczością, w tym taką z użyciem przemocy, w zasadzie trzeba odpowiedzieć twierdząco. Nie dotyka ono jednak po równo wszystkich i zupełnie inne zmartwienia będzie miał biały turysta z Europy, a inne kolumbijski nastolatek, wracający w sobotę nad ranem z imprezy w Bogocie. Wśród pierwszej grupy, której sam jestem przedstawicielem, najpoważniejszym zagrożeniem na pewno są wszelkie formy kradzieży. Rozstać się z mieniem wbrew własnej woli można jednak na wiele sposobów i niektóre są zdecydowanie gorsze od innych. Wyciągnięcie telefonu przez kieszonkowca jest mimo wszystko mniej stresujące, niż oglądanie z bliska lufy pistoletu. Przed wyjazdem znajomy Wenezuelczyk mówił mi tak: “Straciłeś telefon, ale nic Ci się nie stało? I super, dziękuj Bogu, mogło być dużo gorzej”.
Rozboje z bronią i kradzieże kieszonkowe to zresztą najczęstsze przestępstwa odnotowywane oficjalnie w Kolumbii. W samej Bogocie odpowiadały one łącznie za ponad 60% wszystkich zdarzeń dotykających mieszkańców. Być może jest w tym pewna pociecha, bo jeśli ktoś was napadnie, to głównie po to, aby ukraść portfel i telefon, a nie za tak zwany “cichy chód po ulicy”. W takiej sytuacji opór nie jest zalecany, bo zwykła kradzież może, cóż, eskalować. Wtedy warto posłuchać się Sun Tzu i nie zaczynać wojen, których nie możemy wygrać. Ewentualnie wziąć sobie do serca nasze własne mądrości ludowe, słusznie głoszące, że “i Herkules dupa, kiedy wrogów kupa”.
Wypada też pamiętać, że na ulicach w Kolumbii znajduje się dużo broni. Poza żołnierzami i policjantami noszą ją prywatni ochroniarze, wszelkiego rodzaju dozorcy i jeszcze pewnie masa zwykłych ludzi. W niektórych miejscach kraju widywaliśmy ubranych zupełnie po cywilnemu facetów, którzy po placu targowym nosili ze sobą karabiny. Nie ma się co oszukiwać, podobnie uzbrojeni chodzą też Kolumbijczycy po “ciemnej stronie mocy”. Broń jest łatwo dostępna, bo trafia do kraju przede wszystkim ze Stanów w ramach czarnorynkowej wymiany handlowej. Kolumbijczycy zaopatrują Amerykanów w kokainę, a Jankesi płacą im dolarami i skrzyniami z bronią. W efekcie trudno przewidzieć, co też lokalny zakapior trzyma pod pazuchą, kiedy stanowczo prosi nas o udostępnienie portfela.
Niestety, w Kolumbii istnieje też zagrożenie całą masą innych przestępstw, a kreatywność miejscowych w tym zakresie jest ogromna. Turyści wcale nie są nietykalni, jeśli chodzi o te najbardziej dramatyczne, jak porwania i morderstwa. Zazwyczaj jednak w jakiś sposób podróżni sami angażują się w kontakty z półświatkiem, przede wszystkim korzystając z tutejszej bogatej oferty narkotykowej albo usług prostytutek. W zasadzie zarówno jedno, jak i drugie może skończyć się na tak wiele złych sposobów, że trudno byłoby je wszystkie zawrzeć nawet w całej książce. Niemniej o przypadku pewnego Szwajcara poszukującego miłości w Medellin pozwolę sobie jeszcze później opowiedzieć.
Kradzieże i napady przyjmują w Kolumbii również formy bardziej zmotoryzowane. W zasadzie od pierwszego dnia w Bogocie słyszeliśmy ostrzeżenia, abyśmy pod żadnym pozorem nie łapali taksówki na ulicy albo nie wsiadali do obcych samochodów. Takie przejażdżki jeszcze jakiś czas temu powszechnie kończyły się pod najbliższym bankomatem, w którym nieostrożny pasażer wypłacał całą gotówkę i oddawał ją fałszywemu taksiarzowi lub jego kolegom. W najlepszym wypadku kończyło się to na stracie telefonu i pieniędzy, a w najgorszym, cóż, gorzej. Z tego powodu miejscowi powszechnie korzystają z aplikacji typu Uber (lub miejscowy Cabify), bo tam przynajmniej na start mają podane jakieś dane swojego kierowcy. Inne zmotoryzowane zagrożenie czyha też choćby ze strony motocyklistów, którzy błyskawicznie napadają przechodniów i po chwili odjeżdżają w kierunku zachodzącego słońca. Potencjalnych zagrożeń jest mnóstwo, a niektóre z nich wydają się nam niekiedy nawet trudne do wyobrażenia. Jadąc z lotniska w Bogocie do hotelu nasz Uber zatrzymał się w pewnym momencie i upewnił, że mamy w pełni zasunięte okna oraz zamknięte od środka drzwi. Pomyślałem, że spoko, drzwi są dość oczywiste, ale co niby może się stać przez wąziutką szparę w oknie? Jak nam wyjaśnił, doskonale mieści się przez nie ostrze maczety, a jak już jakiś zbir wepchnie je do środka, to podróżny i tak otworzy mu drzwi. Na szczęście, dodał, zdarza się to obecnie coraz rzadziej.
“W Polsce też można dostać po mordzie”
W rozmowach o bezpieczeństwie w Kolumbii czasami pojawia się argument, że nie ma się czym przejmować, bo w mordę można dostać i w Polsce. Ogólnie tak, to prawda, inne społeczeństwa wcale nie posiadają wyłączności na przemoc i swoje zagrożenia mamy też nad Wisłą. Przekładanie jednak sytuacji znanej z naszego kraju na realia Kolumbii ma się, nomen omen, jak pięść do nosa. Pomimo swoich licznych problemów, na tle świata zarówno Polska, jak też i inne państwa europejskie, nadal są oazami spokoju. Praktycznie nieobecne u nas są całe segmenty przestępstw, jak choćby wspomniane powyżej napady na taksówki, natomiast w kontekście tych znanych różni nas przede wszystkim skala zjawiska.
Nic nie działa tak dobrze na wyobraźnię, jak garść statystyk przytoczonych przez anonimowego człowieka w Internecie. Z góry uprzedzam – nie chcę zagłębiać się w kwestie metodologiczne, więc z góry przyznaję rację wszystkim tym, którzy zarzucą mi jakieś błędy kryminologiczno-statystyczne. Jak pewnie zauważyliście, ten artykuł nie jest raportem ONZ, a ja jestem gotów poświęcić naukową dokładność na rzecz przedstawienia bardziej uogólnionego obrazu bezpieczeństwa w Kolumbii. Dla ukazania wspomnianej skali przestępczości w tym kraju zacznijmy może od kilku prostych wskaźników, zazwyczaj wyrażających liczbę zdarzeń (np. kradzieży) na 100 tysięcy mieszkańców. Takie podejście ma o tyle sens, że pomaga właściwie odnieść suchą liczbę przestępstw (niech będzie ich 100) do wielkości całej populacji. Czym innym będzie 100 kradzieży rocznie w San Marino, a czym innym w takim Radomiu.
Za punkt odniesienia niech posłuży nam tradycyjny rozbój, czyli kradzież z groźbą bądź też realnym użyciem siły. Pojęcie dość szerokie, bo trochę inaczej oddaje się portfel pod groźbą obicia mordy, a inaczej kiedy ktoś mierzy do nas z pistoletu. W Polsce w całym 2023 roku takich przestępstw nasza policja odnotowała niecałe 4 tysiące (dokładnie to 3 942), co daje nam jakieś 10.48 na 100 tysięcy mieszkańców. Dużo? Mało? Dla porównania – w tym samym roku w Paryżu podobny wskaźnik wynosił 611 i był najwyższy w całej Europie. Już na tym etapie widzimy przepaść jeśli chodzi o skalę zjawiska i szanse na zostanie ofiarą wspomnianego przestępstwa. Jeśli odczuwacie wątpliwości przed odwiedzeniem stolicy Francji, to Kolumbia tym bardziej was nie zachęci: w niektórych dzielnicach Medellin wspomniany wskaźnik wynosi nawet kilka tysięcy na 100 tysięcy mieszkańców. Jasne, niekiedy jego wyliczanie jest absurdalne, bo na tzw. starówce Medellin mało kto mieszka, natomiast dochodzi tam do całej masy rozbojów i w efekcie licznik pokazuje 7 500 zdarzeń na 100 tysięcy mieszkańców. Przyjmijmy zatem zgodnie, że statystyki potężnie się mylą i że trzeba brać na nie dużą poprawkę. W najlepszym razie ryzyko rozboju w Kolumbii jest więc “tylko” kilkadziesiąt razy większe niż w Polsce, a w najgorszym – nawet kilkaset.
Dobra, jeszcze tylko kilka liczb i kończę ten wątek, bo i tak nie mam ani predyspozycji, ani chęci do pracy w GUSie. Swego czasu Kolumbia, a w szczególności Medellin było uznawane za jedno z najniebezpieczniejszych miast na świecie, a już na pewno jedno z największą liczbą morderstw. W 1991 roku w samym Medellin odnotowano blisko 7 tysięcy morderstw, co dawało wskaźnik zdarzeń do liczby ludności na poziomie ok. 400. Gwoli ścisłości, był to rok rekordowy, a wspomniany iloraz był tam 4-razy większy, niż na terenie reszty Kolumbii (choć i tak nie był to wtedy kraj mlekiem i miodem płynący). Czy to dużo? Tak, i to cholernie. Znowu, dla porównania – w Polsce przez ostatnie 35 lat wskaźnik zabójstw na 100 tysięcy mieszkańców nigdy nie przekroczył 2,39.
Jasne, wspomniane liczby dotyczą najczarniejszego okresu w historii Kolumbii i obecnie jest tam o niebo lepiej. Czy jednak kierunek zmian jest jednoznacznie pozytywny, a Bogota niebawem stanie się równie bezpieczna, co Zurych? Przesadny optymizm nie jest, niestety, uzasadniony. Ze dwa akapity wyżej przytoczyłem statystyki z niezbyt odległego 2023 roku, które wskazują na liczne problemy z przestępczością. Sytuacja ekonomiczna w Kolumbii stopniowo ulega pogorszeniu po “dobrych” latach (czyli mniej więcej od ok. 2010 roku do wybuchu pandemii), a wraz z nią spada poziom bezpieczeństwa. Widać to również w statystykach, które rysują mocno pesymistyczny obraz kraju. Według jednej z ankiet, w 2022 roku żaden z respondentów nie uznał Bogoty za bezpieczne miasto, chociaż jeszcze w 2013 roku takiej odpowiedzi udzieliło 21% osób. Przekłada się to też na bardziej wymierne liczby, bo w 2024 roku ponad 15% mieszkańców miasta zadeklarowało, że padło ofiarą jakiegoś przestępstwa w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Pozwólcie, że powyższych statystyk nawet nie będę porównywał z naszym krajowym podwórkiem, na “którym też przecież można dostać po mordzie”.

Środki bezpieczeństwa
Z powyższych danych można by wysunąć wniosek, że Kolumbia jest bardzo niebezpiecznym krajem, a na miejscu złoczyńcy już dawno ustawili się w kolejce, aby zaraz po wyjściu samolotu was okraść, porwać, zgwałcić i zastrzelić (w dowolnej kolejności). Zabrzmi to absurdalnie, ale… w sumie sam w to trochę wierzyłem na kilka minut przed lądowaniem w Bogocie. W praktyce jednak przez 3 tygodnie nie wydarzyło się nam nic złego (no, prawie) i chętnie bym tam jeszcze kiedyś wrócił. Jak w takim razie nie dać sobie zrobić krzywdy na miejscu? Przede wszystkim: uważać na siebie. Nie zaszkodzi też mieć odrobinę szczęścia.
Kolumbijczycy mają takie powiedzenie, które dobrze wyjaśnia ich codzienne podejście do kwestii bezpieczeństwa: “no dar papaya”, czyli “nie dawać okazji”. W wolnym tłumaczeniu z polskiego na nasz chodzi przede wszystkim o to, aby na wszelkie możliwe sposoby unikać potencjalnie niebezpiecznych sytuacji i minimalizować ryzyko, że padniemy ofiarą przestępstwa. W praktyce przejawia się to na tysiące sposobów, bo i potencjalnych zagrożeń jest bez liku. Nie sposób wymienić tu wszystkich porad i środków bezpieczeństwa, dlatego ograniczę się do kilku najważniejszych. Część z nich wyczytałem w Internecie, część zaobserwowaliśmy u miejscowych, a jeszcze kilka jest wynikiem mojej własnej, autorskiej paranoi.
- Przygotuj się na potencjalną kradzież telefonu/portfela – dobra, nie do końca jest to środek zapobiegawczy, ale warto zawczasu zastanowić się nad konsekwencjami potencjalnej utraty mienia (niekoniecznie nawet w wyniku przestępstwa). Każdy wie najlepiej, jak cennym przedmiotem jest dla niego telefon i nie zawsze jest to kwestia wyłącznie ceny samego urządzenia. Za pomocą komórki szukamy drogi do domu, zamawiamy taksówkę, płacimy, wysyłamy wiadomości spanikowanej rodzinie w Polsce, odprawiamy się na samolot, a poza tym logujemy się m.in. do bankowości internetowej. Warto wziąć ze sobą zapasowy telefon, który w razie potrzeby umożliwi nam kontakt ze światem i upewnić się, że mamy go dodanego jako zaufane urządzenie do wszystkich kluczowych usług elektronicznych.
- Wykonaj kopię dokumentów (albo kilka kopii) – w przypadku kradzieży portfela lepiej mieć ze sobą przynajmniej kserokopię niektórych dokumentów, bo inaczej na słowo harcerza mało kto może chcieć potwierdzić waszą tożsamość w Kolumbii. W doktrynie trwa jednak spór, gdzie lepiej trzymać oryginały podczas podróży. Niektórzy preferują je zostawić w hotelowym sejfie (jeśli taki istnieje), a inni (jak ja) zazwyczaj mają je przy sobie, bezpiecznie schowane. Przy ewentualnej kontroli dokumentów staram się najpierw okazywać ich kopię, bo zawsze będzie mi ich mniej żal, jeśli z jakichś powodów już do mnie nie wrócą.
- Rozdziel swoje dokumenty oraz majątek – powiązane z dwoma poprzednimi punktami. Wspomniane kopie dokumentów, ich oryginały, karty płatnicze i gotówkę warto rozdzielić po kilka miejsc. Część nosimy ze sobą (np. w portfelu i w saszetce na szyję), a część zostawiamy bagażu.
- Fałszywy portfel lub telefon – nie stosowałem tego w praktyce, ale niektórzy podróżni noszą ze sobą dwa zestawy portfeli i telefonów. Jednego używają naprawdę, a z drugiego planują wyskoczyć w przypadku napadu. Nie wiem, na ile to ma to sens, bo w pamięci tkwi mi stary kawał z brodą o człowieku, który dostał po mordzie dwa razy podczas napadu. Po raz pierwszy, aby oddał telefon, a po raz drugi, bo był to Siemens.
- Sprawdź opinię o okolicy – jest to jedna z tych rzeczy, do których nie byliśmy przyzwyczajeni. Ogólnie rzecz biorąc, poszczególne dzielnice miast posiadały bardzo różne opinie pod kątem bezpieczeństwa. Niekiedy te niebezpieczne były one położone zaraz przy atrakcjach turystycznych (np. La Candelaria w Bogocie i Medellin). Czasami przybiera to wręcz lekko surrealistyczną postać, kiedy Kolumbijczyk na mapie zaznacza poszczególne ulice, których turystom nie należy przekraczać. Dlatego też opinię o dzielnicy warto sprawdzić przed rezerwacją hotelu albo rozpoczęciem zwiedzania. Wydaje się to nam dziwne, ale nawet oficjalne portale turystyczne publikują informacje o tym, których rejonów/dzielnic należy unikać. W Medellin miasto zamieściło w necie na przykład zalecaną trasę zwiedzania La Candelarii, która powinna trochę ograniczyć czyhające w okolicy ryzyka. A, no i trzeba pamiętać, że są też rejony kraju do których lepiej w ogóle się nie zapuszczać.
- Nie wsiadaj do obcych samochodów albo do taksówek na ulicy – kiedyś podobno bardzo często kończyło się to źle, bo taksówka była tylko przykrywką dla rozboju. Z tego powodu do przemieszczania się po mieście lepiej jest zamówić przejazd z jednej z popularnych aplikacji (np. Uber, Cabify), bo tam na start mamy za sobą już pewną weryfikację tożsamości kierowcy. O jeżdżeniu stopem się nie wypowiem, bo na podstawie dotychczasowych porad zapewne domyślacie się, że może nie być to najlepszy pomysł. Z drugiej strony – jak wszystko w Kolumbii, zależy to od miejsca i poziomu jego bezpieczeństwa. Na jednej z farm kawowych w okolicach Salento byliśmy świadkiem, jak poznana młoda Kolumbijka wracała do domu po pracy autostopem (choć na tej trasie było to podobno standardem).
- W niebezpiecznych rejonach unikaj chodzenia po ulicy po zmroku – dotyczy to zwłaszcza dużych miast i ich niektórych dzielnic, jak np. La Candelaria w Bogocie. Za dnia jest na nich dużo policji, a sytuacja jest w miarę bezpieczna. Zmienia się to diametralnie po zmroku, kiedy wielu stróżów prawa schodzi ze swoich posterunków. Nawet na krótką trasę z baru czy restauracji do hotelu lepiej wtedy zamówić Ubera.
- Unikaj narkotyków i prostytucji – może trudno jest w to uwierzyć, ale są to branże wysoko nasycone elementem przestępczym. Kontakty z ich przedstawicielami mogą się skończyć albo wręcz na pewno skończą się jakimiś problemami. Dobra informacja jest taka, że o ile nie będziecie próbowali korzystać z usług kolumbijskiego półświatka, to od razu ograniczacie potencjalną liczbę zagrożeń życia i zdrowia o jakąś połowę. Działa to, oczywiście, też w drugą stronę.
- W miarę możliwości unikaj darmowego alkoholu – tak, wiem, nie jest to łatwe, ale jak mówi ludowa mądrość: darmowy jest tylko ser w pułapce na myszy. Istnieje pewne ryzyko, że nasi współbiesiadnicy mogli dodać czegoś do napoju i za kilka godzin będziemy gorzko żałowali swojej decyzji. Znowu nie jest to jednak takie jednoznaczne – ku przerażeniu mojej żony, na El Poblado w Medellin skusiłem się na kieliszek darmowego aguardiente roznoszony przez hostessy z baru. Po czasie wiem, że była to zła decyzja, bo miał on bardzo wyczuwalny smak anyżu. Niemniej jednak poza niesmakiem nic więcej mi się nie przydarzyło, być może dlatego, że moja wątroba po przeżyciach chemioterapii ignoruje pierwsze lepsze substancje znieczulające.
- Plecak na kangurka – trochę nas to zaskoczyło, ale w miejscach publicznych wielu miejscowych nosi plecaki przed sobą. W ten sposób cokolwiek utrudniamy potencjalnemu kieszonkowcowi grzebanie w naszym dobytku.
- Uważaj na motocyklistów – w niektórych miastach zdarzają się napady dokonywane przez motocyklistów lub ich pasażerów. Po wyrwaniu telefonu/portfela/torebki takowi delikwenci odjeżdżają w siną dal, omijając kolumbijskie korki.
- Unikaj Tindera – dotyczy to zwłaszcza facetów. Wiem, niektórym z Was może być w to ciężko uwierzyć, ale te wszystkie nieziemsko wyglądające dziewczyny na Tinderze wcale nie są poszukującymi swojego Janusza z bajki biednymi Kolumbijkami. Prawdopodobnie 99% profili na tym portalu należy albo do oszustek albo są też awatarami przestępców, którym nie udało się nawiązać współpracy z oszustką. Moją ulubioną historię w tym temacie słyszałem od pewnej pary Niemców, która tydzień wcześniej poznała w Medellin samotnie podróżującego Szwajcara. Wspomniany młodzieniec był lekko oszołomiony swoim powodzeniem na Tinderze wśród przepięknych Kolumbijek, więc w przypływie instynktu rozrodczego zaprosił swoją wybrankę do swojego hotelu i podał jej jeszcze numer pokoju. Jakie było jego zdziwienie kiedy otworzył drzwi, a tam zamiast gotowej do miłości Latynoski czekało na niego dwóch Kolumbijczyków. Niestety, panom nie były w głowach były amory, więc po kilku szybkich ciosach na powitanie ograbili Szwajcara z absolutnie całego dobytku. Pamiętacie jeszcze miejscowe przysłowie “no dar papaya”? To teraz wiecie, jak wygląda jego dokładne przeciwieństwo.
- Nie pokazuj na każdym kroku telefonu albo wypchanego portfela – beztroskie robienie zdjęć drogim aparatem może się niekiedy źle skończyć. Jeśli musisz już koniecznie wyciągnąć telefon, aby zrobić fotkę albo sprawdzić drogę, to zrób to sprawnie i po wszystkim schowaj go do kieszeni. W celu obejrzenia czegoś w Internecie w ogóle najlepiej wejść do pobliskiego sklepu, aby nie stać z nosem w komórce na ulicy. Jeśli chodzi też o skrywanie swojego majątku, to przed wyjazdem do Kolumbii zdecydowaliśmy się zostawić w domu między innymi zegarki i złote obrączki.
- Uważajcie przy wypłacaniu pieniędzy z bankomatu albo przy wymianie ich w kantorze – z oczywistych względów to miejsca wyjątkowo atrakcyjne dla złodziei. Nam nie przydarzyło się nic nieprzyjemnego, ale znajomy Holender uciekał spod bankomatu do hotelu przed dwoma niemiłymi panami. Niektórzy zalecają z tego względu wypłacać pieniądze wyłącznie np. w centrach handlowych, natomiast ja po prostu robiłem to w bezpieczniejszych miejscowościach.
Kilka słów otuchy
Powyższe rady składają się mniej więcej na to, co wypełnia definicję “uważania na siebie”. Jeśli ich lektura trochę zniechęciła niektórych do wyjazdu, to czas na dobrą wiadomość: stosując się do nich raczej wszystko powinno być w porządku. Tak, wiem, użyte w tym zdaniu słowo “raczej” razi w oczy, no ale też nie chcę tu nikogo specjalnie oszukiwać. Przypominam za to, że nam przez 3 tygodnie nie wydarzyła się żadna niebezpieczna sytuacja. Jestem też gorąco przekonany, że jest to możliwy do powtórzenia fenomen.
Muszę też zwrócić uwagę, że w Kolumbii są też miejsca zupełnie bezpieczne albo przynajmniej bardzo bezpieczne. W niektórych miejscach, jak na przykład w rejonie kawowym (Salento, Filandia), Guatape, Islas del Rosario czy na Ciudad Perdida czuliśmy się zupełnie w porządku i do minimum ograniczyliśmy środki bezpieczeństwa. Nieźle było też w El Poblado w Medellin, po którym chodziliśmy po barach pewnie do 1 w nocy. Generalnie zasada jest taka, że najgorsza sytuacja panuje w dużych miastach i tam faktycznie wpadaliśmy w lekką paranoję. Natomiast na prowincji, a zwłaszcza takiej obfitującej w atrakcje turystyczne, jest już nieporównywalnie lepiej. Trudno jest mi za to mówić z kolei o prowincji pozbawionej turystyki, a taką widzieliśmy choćby przez okna autobusu na trasie z Santa Marta do Cartageny. Mijane wsie wyglądały apokaliptycznie i z własnej woli nie chciałbym znaleźć się w nich sam w środku nocy.
Widać też, że w wielu miejscach władze starają się zapewnić turystom w miarę akceptowalny poziom bezpieczeństwa. Na ulicach La Candelarii w Bogocie pełno jest funkcjonariuszy służb wszelakich, a ich posterunki stoją nawet co skrzyżowanie. W dużych miastach normą jest też, że przed wejściem do budynku należy przejść przez wykrywacz metali i osobno puścić przez niego swój plecak. Po jakimś czasie przywykliśmy do tego na tyle, że przestaliśmy na to nawet zwracać uwagę.
Innymi słowy, przytaczając główne motto “Autostopem przez galaktykę”: Nie panikuj. Najprawdopodobniej wszystko będzie dobrze, o ile tylko będziesz na siebie uważał. Kolumbia to piękny kraj, który warto odwiedzić i nie trzeba się ograniczać wyłącznie do zorganizowanych wycieczek. Jeśli ktoś się bardzo postara, to może też swoją podróż ograniczyć wyłącznie do zupełnie bezpiecznych miejsc, choć moim zdaniem to już przesadna ostrożność. Niektórzy z napotkanych podróżnych z tego powodu ominęli na swojej trasie na przykład Bogotę, czego ja sam mocno bym żałował. Zdrowy rozsądek, spora dawka ostrożności i dobre rozpoznanie powinny wystarczyć, aby nie zrobić sobie na miejscu żadnej krzywdy i cieszyć się wyjazdem.
Swoją drogą, w Kolumbii byliśmy też świadkami sceny, która w Polsce byłaby dla nas nie do pomyślenia. Podczas naszego pobytu w Medellin finalny mecz sezonu rozgrywało Independiente Medellin, jeden z dwóch największych klubów piłkarskich z mieście. Stawką był tytuł mistrza kolumbijskiej ekstraklasy, a rywalem Santa Fe ze stołecznej Bogoty. Zespół z Medellin ten mecz przegrał 2:1, a kibice lokalnego zespołu tłumnie wracali do domów wagonami metra. Tak się jednak złożyło, że tego dnia w Medellin miała miejsce również parada miłości, która dobiegła końca w podobnym czasie, co przegrany mecz o mistrzostwo. Co w tym wszystkim najciekawsze, w wagonach metra i kibice i uczestnicy parady jechali obok siebie w spokoju bez najmniejszych utarczek. Widok dla nas niesamowity i skłaniający do przemyślenia: kto tu właściwie żyje w agresywnym społeczeństwie?

Zagrożenia realne, choć czasem absurdalne
- choroby zakaźne (przede wszystkim denga i żółta febra) – przed podróżą warto się zaszczepić przede wszystkim przeciwko żółtej febrze. Więcej na ten temat zawarłem we wpisie z informacjami praktycznymi na temat podróżowania po Kolumbii.
- poparzenia słoneczne – Kolumbia leży blisko równika, przez co promieniowanie UV jest tam bardzo silne. O poparzenie łatwo nawet w pochmurnej Bogocie, a co dopiero podczas opalania się nad wybrzeżem morza Karaibskiego. Swego czasu nie doceniłem lekkiego słońca podczas snorkelingu na Gwadelupie i potem przez tydzień płakałem dotykając pleców.
- Utopienia – wiem, brzmi jak banał, ale na niektórych plażach w Kolumbii naprawdę nie warto ryzykować kąpieli. Zarówno fale, jak i prądy morskie potrafią być bardzo silne i to nawet dla doświadczonego pływaka. Tak naprawdę to nasza jedyna rzeczywiście niebezpieczna sytuacja w Kolumbii miała miejsce na Islas del Rosario, gdzie moja żona bliżej poznała się z prądami morskimi podczas – wydawało się – spokojnego pływania przy plaży. Wszystko skończyło się dobrze, ale jak na ironię cała sytuacja miała miejsce pod opuszczoną hacjendą jednego z dawnych narcos, rzekomo samego Escobara. Poza odrobiną strachu została nam więc historia, że w Kolumbii jedno z nas mało nie umarło pod domem najbardziej znanego bossa narkotykowego. W wielu miejscach widzieliśmy za to tabliczki ostrzegające przed silnymi prądami lub nurtem rzeki. Jedna z nich znajdowała się choćby przez zamkniętą (i śliczną, trzeba przyznać) plażą w parku Tayrona. Umieszczony na niej komunikat był krótki i trafiał do wyobraźni. Brzmiał mniej więcej tak: „W tym miejscu utonęło już ponad 100 osób. Nie podnoś statystyk.”
- Spotkania z miejscową fauną – w tutejszych dżunglach mieszka sporo nieprzyjemnych i kilka bardzo nieprzyjemnych stworzeń. Samych gatunków węży występuje tu ponad 300, z których z większością nie chcielibyście się spotkać samotnie na szlaku (albo w ogóle). Do tego dochodzą też jaguary, niedźwiedzie, krokodyle, skorpiony, pająki i inne pomioty szatana. Jeśli planujecie samodzielny trekking po lesie lub dżungli, to pomyślcie nad zatrudnieniem lokalnego przewodnika.
- Trzęsienia ziemi – statystycznie trzęsienie ziemi o magnitudzie powyżej 7 zdarza się w Kolumbii co 11 lat. Co takie wydarzenie oznacza w praktyce, możecie poczytać sobie choćby na tej stronie. Ostatnie miało miejsce w 2013 roku, więc albo teraz przeszło bokiem albo też może się zdarzyć niebawem.
- Drobne oszustwa – podczas płacenia i odbierania reszty, zwłaszcza z większych nominałów, wypada dokładnie przeliczyć pieniądze. Niekiedy Kolumbijczycy bardzo kreatywnie podchodzą do liczenia i potrafią wydać dużo mniej reszty, niż wskazuje na to paragon. Osobiście zdarzyło mi się to tylko raz, w Cartagenie, ale inni podróżni też wspominali o takim zjawisku.
Bezpieczeństwo w Kolumbii - podsumowanie
Nie oszukujmy się, Kolumbia nie jest najbezpieczniejszym krajem na świecie. Po prawdzie, to w Ameryce Południowej uznawana jest raczej za drugi z najbardziej niebezpiecznych (po Wenezueli). Dobra informacja za to jest taka, że jeśli zwiedzicie ją jako pierwszą na kontynencie, to potem zostają wam same bezpieczniejsze państwa.
Zagrożenie przestępczością istnieje i trzeba je brać pod uwagę podczas planowania wyjazdu oraz swoich codziennych aktywności. Pomimo tego jestem zdania, że możliwe jest bezpieczne odwiedzenie sporej części Kolumbii przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności. Sami jesteśmy tego najlepszym przykładem, bo podczas całej naszej podróży na własną rękę po różnych rejonach kraju nie stała się nam żadna krzywda. No dobrze, może poza drobną anginą i próbą utonięcia pod domem Escobara, ale nie bądźmy już tacy drobiazgowi. Innymi słowy: „no dar papaya”, oczy dookoła głowy i przede wszystkim – nie panikuj.