Kolumbia na własną rękę - porady przed podróżą
sierpień 2025
Kilka porad oraz informacji praktycznych dotyczących samodzielnej organizacji wyjazdu do Kolumbii. Wpis powstał na podstawie podróży z czerwca-lipca 2025, więc jeśli czytacie go w 2077 roku to coś się pewnie mogło już zmienić.
Przed wyjazdem
- Z mniej oczywistych rzeczy – przed wyjazdem do Kolumbii należy wypełnić formularz migracyjny, dostępny pod tym adresem. Uzupełniamy go najwcześniej 72 h przed wylotem i najpóźniej godzinę przed wylotem. Ogólnie nie sprawia większych trudności. Po jego wypełnieniu przychodzi nam potwierdzenie na maila, które warto zapisać w pamięci telefonu albo wydrukować. Według oficjalnych informacji należy je pokazać po przylocie podczas kontroli paszportowej. Zrobiliśmy to, chociaż strażnik nie wydawał się nim specjalnie zainteresowany. Na pewno nikt nie sprawdzał go za to przy wylocie z kraju.
- Szczepienie przeciwko żółtej febrze – poza tradycyjnym zestawem szczepień podróżnych (błonica, tężec, krztusiec, dur brzuszny, WZW A i B) do niektórych rejonów Kolumbii „jest wysoce zalecane” szczepienie przeciwko żółtej febrze. No dobra, a co to w praktyce oznacza, że jest zalecane? Formalnie nie istnieje taki obowiązek przy wjeździe do kraju z Polski/Europy i nikt tego nie sprawdza na kontroli paszportowej. Z drugiej strony my zdecydowaliśmy się na wykonanie szczepienia ze względu na planowaną trasę wycieczki (m.in. 4-dniowy trekking po dżungli do Ciudad Perdida). Żółta febra jest śmiertelną chorobą, przenoszoną przez komary i zagrożenie nią występuje przede wszystkim (choć nie wyłącznie) w rejonie wybrzeża (np. Santa Marta). Z perspektywy czasu uważam to za bardzo dobry pomysł, bo pomimo wszelkich możliwych środków ostrożności (długi rękaw, litry wylanej na siebie Muggi) i tak podczas pobytu w Kolumbii udziabała nas pewnie setka komarów. Kwestię szczepienia konsultowaliśmy z lekarzem medycyny podróży, który potwierdził, że jest to szczepienie bezpieczne nawet dla osób z historią nowotworową (patrz: niestety ja). W naszym wypadku efektów ubocznych prawie nie było, bo moja żona przez jedno popołudnie czuła się słabiej, a ja nie zauważyłem żadnej różnicy. Podczas całego wyjazdu tylko raz sprawdzano nam książeczkę szczepień (właśnie pod kątem żółtej febry), podczas wejścia do Parku Tayrona i o ile się orientuję, bez odpowiedniego wpisu wstęp byłby niemożliwy. Co ważne, szczepienie wykonuje się tylko raz w życiu, więc uznaliśmy, że lepiej je zrobić teraz w komfortowych warunkach w Polsce, niż pewnego dnia w jakiejś zapomnianej klinice w środku południowoamerykańskiej dżungli.
- Książeczce szczepień, tak jak i wszystkim innym swoim dokumentom, warto zrobić zdjęcia i trzymać gdzieś ich kopię (papierową i/lub cyfrową).
- Kwestiom bezpieczeństwa w Kolumbii poświęcony został odrębny wpis, do którego lektury zachęcam.
Pieniądze
- Moim zdaniem nie ma sensu wymieniać w Polsce PLN na COP (peso kolumbijskie). Kurs jest dramatyczny, a lepszy już otrzymacie choćby na lotnisku w Bogocie wymieniając EUR/PLN na walutę miejscową.
- Do wymiany waluty zawsze potrzebujecie okazać paszport, a niekiedy też wypełnić trochę biurokracji (np. Zadeklarować miejsce pracy).
- Podczas pobytu przede wszystkim wymienialiśmy na miejscową walutę Euro, a jeden raz też USD. Nie było większych różnic pomiędzy nimi (oczywiście, poza kursem). Przykładowe kursy wymiany podczas pobytu: oficjalny (ten, co wam wyskoczy w google po wpisaniu „EUR to COP”: 4 747, na lotnisku w Bogocie (zaraz przy odbiorze bagażu): 4 550, w Bogocie w kantorze niedaleko muzeum złota: 4 830 (kurs oficjalny był wtedy właśnie ok. 4 750, ale faktycznie okolica była niezbyt ciekawa), gdzieś w Cartagenie w kantorze ok. 4 700.
- Nie udało nam się znaleźć żadnego bankomatu, który nie chciałby od nas prowizji (nawet wspominana na forach Davivienda pobierała opłatę, ale jej bankomat sprawdzaliśmy tylko raz w Salento). Średnia opłata to ok. 22-28 COP za wypłatę, a niektóre bankomaty narzucały też swoje limity wysokości pojedynczej wypłaty. Z tego powodu z bankomatów korzystaliśmy wyłącznie dwa razy. Nie pamiętam dokładnie, do którego banku należały bankomaty, ale metodą prób i błędów (w bezpiecznej Filandii) znaleźliśmy taki, który umożliwiał jednorazową wypłatę chyba do 2 mln COP.
- Jeśli chodzi o płatności kartą, to były możliwe mniej więcej w połowie miejsc, które odwiedziliśmy. To i tak lepiej, niż spodziewałem się przed wyjazdem, dlatego też mieliśmy ze sobą zapas gotówki. Niekiedy przed płatnością wprost uprzedzano nas, że do transakcji kartą doliczane jest kilka procent opłaty za „obsługę karty”.
- Były też miejsca, w których w ogóle nie dało się płacić kartą albo też kurs wymiany gotówki w kantorach był skandaliczny – np. Islas del Rosario, Minca.
Transport
- Podczas przemieszczania się po Kolumbii, w szczególności miastach, dobrze działa Uber i jest całkiem bezpieczny. Nie ma problemu z podpięciem do niego np. Karty walutowej Wise/Revolut. Tańszą alternatywę stanowi Cabify, choć miałem z nim początkowo problemy, aby zarejestrować konto. Mimo prób nie przychodził mi kod SMS, więc musiałem autoryzować się WhatsAppem (ale z jakiegoś powodu mogłem użyć do tego tylko kolumbijskiego numeru). W tym celu najpierw sklonowałem sobie WhatsAppa, zarejestrowałem w nim miejscowy numer, a potem już rejestracja w Cabify poszła bez problemu. Cabify był zwykle tańszy od Ubera o ok. 10-20%, natomiast nie działał we wszystkich rejonach Kolumbii (np. w Santa Marta).
- Transport lądowy po kraju bywa problematyczny. Nie ułatwia go ani rzeźba terenu, ani wieczne korki, stąd też trudno przewidzieć dokładną godzinę przyjazdu. W celu zaoszczędzenia nieco czasu na trasach Bogota – Armenia, Pereira – Medellin, Medellin – Santa Marta oraz Cartagena – Bogota korzystaliśmy z krajowych połączeń lotniczych. Dostępne w Kolumbii linie to m.in. Avianca (korzystaliśmy, była ok), LATAM (tak samo), Wingo (nie próbowaliśmy, podobno ok) i JetSmart (nie próbowaliśmy, ale świadomie – linia miała skrajnie złe opinie w Interencie, a na dodatek nie bardzo im chodziła strona).
- Wszystkie formalności na lotnisku przy lotach krajowych za każdym razem przechodziliśmy bardzo sprawnie, niekiedy nawet w 25 minut (od przyjazdu po stawienie się pod bramką, włącznie z nadaniem bagażu). Ceny na lotnisku na lotach krajowych są zazwyczaj też takie same, jak „na mieście”. Drożej jest wyłącznie w sekcji międzynarodowej w Bogocie.
Kolumbia na własną rękę - inne porady i uwagi
- W Kolumbii nie ma sensu specjalnie przejmować się prognozą pogody. Byliśmy w kraju mniej więcej od połowy czerwca do połowy lipca i przed przyjazdem wszystkie prognozy pokazywały urwanie chmury dla całego kraju. W praktyce pogoda prezentowała się zupełnie inaczej i opady (o ile były) w niczym nie przeszkadzały nam w aktywnościach.
- Za to warto wziąć ze sobą maść z filtrem, bo Kolumbia leży bardzo blisko równika. Poparzyć można się nawet w pozornie zachmurzonej Bogocie.
- W Kolumbii wtyczki do gniazdek są w wersji „amerykańskiej”, czyli typu A i/lub B (najczęściej B). Ja korzystałem z najprostszej przejściówki z naszego typu na A (bez uziemienia i bez żadnego adaptera napięcia ze 110 V na 230 V) i jakoś to działało. Trzeba być jednak przygotowanym, że w takim wypadku przejściówka może trochę wypadać z gniazdka oraz że niektóre urządzenia podłączone do niej (np. Suszarka, grzałka) chodzą mniej wydajnie.

Nasz plan podróży z komentarzem
Dzień 1: przyjazd do Bogoty, późny przyjazd do hotelu, nieśmiałe zwiedzanie La Candelarii (i powrót do hotelu o zmroku, czyli po 18). Uwagi: wiele więcej się nie udało zrobić.
Dzień 2: Wejście na Monseratte, przejście całej La Candelarii, wizyta w otwartych muzeach, po południu przejazd na Usaquen (bezpieczna i nowoczesna dzielnica Bogoty). Uwagi: plan ogólnie ok, co najwyżej warto unikać godzin szczytu w Uberze, bo korki są niemiłosierne.
Dzień 3: Wizyta we wszystkich pozostałych muzeach (łącznie: Złota, Szmaragdów, Botero, Numizmatyki, Policji), luźniejszy dzień. Uwagi: Do Muzeum Numizmatyki weszliśmy tylko dlatego, że zabłądziliśmy w Botero. Odpuściliśmy wyjazd do Katedry w Zipaquirá, bo podobno ma strasznie jarmarczny klimat, a sam przejazd też zajmował sporo czasu. Zrezygnowaliśmy też z wyjazdu do kopalni szmaragdów, ale o tym więcej w sekcji dot. Bogoty. Na upartego można by spędzić w Bogocie dzień krócej, jeśli chcecie odpuścić sobie muzea (chociaż niektóre były warte odwiedzenia).
Dzień 4: Przelot z Bogoty do Armenii, przejazd do Salento, wizyta na farmie kawy
Dzień 5: Trekking po Valle de Cocora
Dzień 6: Rano przejazd “zaprzyjaźnionym” Uberem do Filandii, tam 2 h zwiedzania, potem przejazd na lotnisko w Pereira. Lot do Medellin. Zwiedzanie El Poblado.
Dzień 7: Zorganizowany walking tour na Comuna 13, potem trochę czasu na miejscu samodzielnie i przejazd do La Candelaria
Dzień 8: Wycieczka do Guatape. Uwagi: Pomysł super, ale trafiliśmy na weekend i środek wakacji. Podróż w jedną stronę trwała ponad 3 godziny i 20 minut. W inne dni powinno być lepiej. Szkoda, że na miejscu nie udało się zostać na noc, miasteczko bardzo bezpieczne i ma fajny klimat.
Dzień 9: Poranek w Medellin, potem lot do Santa Marta. Zakupy przed trekkingiem na Ciudad Perdida. Uwagi: Większość firm chce, aby resztę opłaty za wycieczkę na Ciudad Perdida opłacić im w gotówce najpóźniej na dzień przed wymarszem. W biurze naszej firmy byliśmy prawie na ostatnią chwilę.
Dzień 10, 11, 12 – Trekking na Ciudad Perdida – więcej w osobnej sekcji
Dzień 13 – Koniec trekkingu, przewodnik wyrzucił nas pod Santa Marta, skąd wzięliśmy busa do Minca. Uwagi: Ogólnie bardzo dobry pomysł, bo w Minca było zdecydowanie chłodniej i można było odpocząć od upału. Sama Minca też się nam podobała, ale pewnie robiła mniejsze wrażenie po kilku dniach w dżungli.
Dzień 14: Minca, wodospad Marinka, łażenie po mieście, szukanie ptaków na własną rękę (widzieliśmy tukany), odpoczynek i pranie.
Dzień 15: Przejazd do Santa Marta, potem bus w okolice Parku Tayrona, dokładnie to niedaleko Playa Coco. Fajne miejsce, mało turystów, mieliśmy przyjemny domek.
Dzień 16: Park Tayrona
Dzień 17: Przejazd z naszego domku do Cartageny. Pierwszy przystanek w Santa Marta, potem trzeba się dostać na dworzec autobusowy. Autobus z Santa Marta do Cartageny jechał ok. 5,5 h, a po przyjeździe staliśmy jeszcze w gigantycznym korku (kolejna 1 h do centrum). Uwagi: Trochę stracony dzień na transporcie. Można rozważyć transport lotniczy.
Dzień 18: Przejazd na Islas del Rosario, pobyt na wyspach, snorkelling i w ogóle odpoczynek.
Dzień 19: To samo, tylko więcej.
Dzień 20: Przejazd do Cartageny, zwiedzanie miasta.
Dzień 21: Zwiedzanie pozostałej części Cartageny, wydawanie ostatnich pieniędzy. Wieczorem lot do Bogoty, a potem do Europy.

Bogota:
- W mieście trzeba uważać na zdublowany system nazw ulic. Dla przykładu, ulica 9 (Calle 9) to w miarę bezpieczna część starówki, La Candelarii, natomiast Calle 9 Sur (południowa) to już zupełnie inna dzielnica o bardzo złej reputacji. Wspominam o tym, bo podczas zamawiania Ubera i wklejenia do niego adresu w części północnej, aplikacja i tak wyznaczyła nam trasę na południową ulicę.
- Muzea w Bogocie są co do zasady bardzo tanie: 5 k pesos za Muzeum Złota, 8 k pesos za Muzeum Szmaragdów z przewodnikiem (+ kolejne 20 k chyba za wersję VR, my nie skorzystaliśmy), Botero za darmo (podobno taki był jego wymóg jeszcze za życia), Muzeum Policji za darmo. Na tym tle wyróżnia się Muzeum/Kościół Santa Clara, który dla miejscowych jest bezpłatny, a dla turystów kosztuje 44 k pesos. Nie skorzystaliśmy, a pani kasjerka sama była rozbawiona tą różnicą i chyba często słyszy słowa rezygnacji.
- Muzeum Szmaragdów bywa trudne do znalezienia, bo mieści się w wieżowcu naprzeciwko Muzeum Złota. Do wejścia potrzebujecie wyrobić sobie przepustkę, a w tym celu trzeba okazać paszport (może być kopia). Jeśli wasz hiszpański nie jest doskonały, to polecam jednak wycieczkę po angielsku. Na miejscu sprzedawane są szmaragdy i wyroby z nich, ale po cenach absurdalnych (ok, wycena szmaragdów to skomplikowana kwestia. Jeśli się znacie, to i tak nie potrzebujecie mojej rady, natomiast kamień 1 ct za 3 k USD to trochę dużo jak na pamiątkę dla laika).
- Do poruszania się po mieście wykorzystywaliśmy Ubera, koszt z lotniska do La Candelaria to jakieś 42 k pesos. Być może Cabify byłby tańszy, ale w Bogocie go jeszcze nie posiadałem.
- Po przylocie jeszcze na lotnisku kupiłem i zarejestrowałem kartę SIM w sieci Claro (podobno ma najlepszy zasięg). Kosztowała sporo, bo 99 k pesos za miesięczny pakiet zupełnie wystarczającej liczby minut/GB (nie mam pojęcia ile dokładnie). Szukałem czegoś tańszego na lotnisku, ale bez skutku, a SIM potrzebowałem do zamówienia Ubera. Potem na mieście faktycznie sprzedawano te karty SIM taniej, chociaż nie mam pojęcia jak z ich działaniem i pakietami, a na naszą nie narzekałem.
- W Usaquen w weekendy działa targ staroci/różnorodności, więc warto się wtedy wybrać na ewentualne zwiedzanie. Na miejscu jest bardzo bezpiecznie.
- Przejazdy Uberem w godzinach szczytu po Bogocie trwają wieczność. O ile nie musicie, zostańcie na miejscu o poranku i ok. 17:00.
- W okolicy Bogoty (dokładnie to rejonie Boyacá) działają kopalnie szmaragdów (Muzo, Chivor, Coscuez), do których wycieczkę rozważałem na jakimś etapie. Ogólnie ofert jest bardzo mało, a jak są już organizowane, to wspomniane wycieczki są albo cholernie drogie (i zakładają np. przelot helikopterem) albo trzeba sobie samemu zapewnić przejazd do Boyaca (np. Villa de Leyva). Najpoważniejszy problem to jednak dość wątpliwa reputacja regionu: wszyscy miejscowi (od przedsiębiorców ze sklepów jubilerskich po kierowców Ubera) zgodnie twierdzą, że okolice kopalni są bardzo niebezpieczne dla miejscowych, a dla turystów to już w szczególności. Niektórzy wprost mówią, że kopalnie są de facto kontrolowane przez kartele, chociaż (przynajmniej w teorii) ich właścicielami jest spółki skarbu państwa. Być może na miejscu nic by się nam nie stało, ale ostatecznie odpuściliśmy sobie taką formę spędzania czasu.
Armenia / Salento / Pereira
- Lotnisko w Armenii znajduje się poza miastem, dlatego też wzięliśmy Ubera za 28 k pesos do dworca autobusowego. Nie wiem, czy funkcjonuje na miejscu jakiś transport publiczny, a nie chcieliśmy tracić czasu na jego szukanie.
- Nasz kierowca był zupełnie spoko i mówił bardzo wyraźnym kastylijskim (z odrobiną miejscowego slangu). Umówiliśmy się z nim ostatniego dnia na przejazd z Salento przez Filandię (tam 2 h postój na zwiedzanie) i na lotnisko w Pereira za 200 k pesos. Trochę drogo, ale musiał opłacić w tym miejscowe autostrady (chyba ok. 25 k ) no i mogliśmy zwiedzić Filandię. W razie można go też wynająć na zwiedzanie całego rejonu. Jego numer (Felipe): +573 008 234 197.
- Autobus z Armenii do Salento odjeżdżał mniej więcej co pół godziny i kosztował jakieś 7 k pesos. Przejazd ok. godziny.
- Na rynku w Salento znajdziecie kiosk, w którym sprzedawane są (chyba) wszystkie wycieczki po okolicznych farmach kawy, kakao i tym podobnych. My za wycieczkę na Finca Luger (polecam, najlepsza kawa w moim życiu i fajne warsztaty) zapłaciliśmy po 55 k pesos od głowy plus chyba 8 k pesos za transport w dwie strony.
- Transport na Valle de Cocora kosztował chyba 10 k pesos od osoby w dwie strony, pierwsze willisy ruszały ok. 6:30. My ruszyliśmy po 7:30, nie było jeszcze tłumów.
- Wybraliśmy pełną trasę, tzw. „loop” (pętlę) po długim i krótkim szlaku. Zaczęliśmy od długiego, wstęp kosztował 8 k pesos płatne w budce u miejscowego prywaciarza. Momentami trasa bywała średnio oznaczona i trochę wymagająca (ale bez przesady), natomiast w klapkach bym się na nią nie wybrał. Odpuściliśmy farmę kolibrów, bo widzieliśmy ich już wcześniej sporo na trasie i w okolicy.
- Wracaliśmy już dużo łatwiejszą trasą, znowu płatną kolejne 25 k pesos od osoby. Mniej więcej w połowie tego szlaku zaczynały się najładniejsze widoki na palmy, do których można się było dostać bez problemu (i wysiłku) z tej strony od parkingu.
- Z powrotem w Salento byliśmy ok. 15:00 i o tej porze nie było już transportu do Filandii (pierwszy odjeżdżał chyba ok. 17:00). Z tego względu na następny dzień dogadaliśmy się ze wspomnianym wcześniej kierowcą i ruszyliśmy z całym dobytkiem najpierw do Filandii, a potem prosto na lotnisko w Pereira.
- Na lotnisku (jak na wszystkich lotach krajowych) poszło bardzo sprawnie, w 25 minut byliśmy już po nadaniu bagażu i czekaliśmy pod bramką.
- Podobno trasa samochodem do Medellin z Armenii trwa ok. 5-6 h, ale to tylko przy sprzyjających wiatrach. Autobusem może wyjść dłużej, a na dodatek trzeba opłacić tutejsze autostrady (w pewnym momencie kłóciliśmy się nawet z kierowcą, czy droższe są w Kolumbii, czy w Polsce i po przeliczeniu cen przegrałem).
Medellin / Guatape
- W Medellin są dwa lotniska – jedno blisko, a drugie daleko od miasta. My lądowaliśmy na tym dalszym (José María Córdova) i znowu braliśmy Ubera do centrum. Kosztował ok. 120 k pesos. Próbowałem wtedy też z InDrive, który teoretycznie pokazywał nam 75 k pesos, ale w praktyce kierowcy w wiadomościach prywatnych życzli sobie 140 k. Na tym etapie (nadal) nie miałem Cabify.
- Zatrzymaliśmy się w El Poblado (dobra decyzja) rejonie La Provenza (zła decyzja). Na miejscu było bezpiecznie, ale głośno jak cholera i trwała nieustająca impreza. Noclegu szukałbym na drugi raz gdziekolwiek ciut dalej od La Provenza.
- W El Poblado ceny są bardzo zróżnicowane, za to samo piwo można było zapłacić od 5 k do 25 k pesos, za jedzenie podobnie. Warto sprawdzić ceny przed wejściem do lokalu. Chyba nigdzie w Kolumbii nie płaciliśmy już potem drożej.
- Ceny prania też były bardzo różne, w jednym miejscu pranie kosztowało 20 k pesos plus 20 k za suszenie, a w innym kilka kilo upraliśmy za 17 k pesos (bardzo spoko pralnia, Stinky’s Laundry Provenza)
- Według nas najlepszym pomysłem na pierwszy kontakt ze zwiedzaniem Comuna 13 jest jeden z walking tour. Trwa on ok. 3 h i kosztuje „co łaska”, ale zwykle 30-40 k pesos (przewodnicy wyraźnie upominają się o takie stawki). Można się za to mnóstwo dowiedzieć od miejscowych, a poza tym oswoić z klimatem dzielnicy.
- Jedliśmy bardzo dobre meksykańskie żarcie w ukrytej knajpie na piętrze El Balcón Mexican, dużo taniej jak w El Poblado.
- Podczas przemieszczania się po Medellin korzystaliśmy wyłącznie z metra, było tanie, bezpieczne i czyste. Za pierwszym razem za fizyczną kartę oraz 4 bilety zapłaciliśmy chyba 18 k pesos.
- Autobusy do Guatape odjeżdżają z Terminal del Norte Medellin zaraz przy stacji metra Caribe. Okolice były w miarę bezpieczne nawet po zmroku.
- Bilety na busa do Guatape kupowaliśmy na miejscu (i był to zły pomysł), a nasi znajomi kupili je online (i również był to zły pomysł). Pierwszym błędem był wyjazd w wakacje i to na dodatek w weekend, przez co na dworcu były tysiące podróżnych. W kolejce po bilet staliśmy jakąś godzinę (jest kilku przewoźników, wszyscy tak samo średni), nie zapisałem ceny biletu (ale nie zbankrutowaliśmy). Nie ma się co patrzeć na godziny odjazdów, w naszym wypadku co kilkanaście minut przewoźnik podstawiał kolejnego busika. Z zakupem biletów przez neta natomiast jest taki problem, że trzeba pojawić się w kasie biletowej (a więc stać w kolejce godzinę) najpóźniej na godzinę przed odjazdem (czyli łącznie spędzić na dworcu dwie godziny). Ten sam wymóg dotyczy drogi powrotnej, ale już w Guatape nie było żadnych kolejek do kasy. Mogliśmy też swobodnie zmienić sobie godzinę odjazdu na późniejszą w kasie (ruszyliśmy chyba ok. 18:00).
- Przez korki jechaliśmy w pierwszą stronę ponad 3 h, a z powrotem podobnie. Polecam więc jechać do Guatape w tygodniu albo spać na miejscu jedną noc.
- Wejście na La Piedra kosztowało chyba 25 k pesos od osoby, za to na miejscu nie było kolejek do kasy.
- W Medellin chcieliśmy też iść na mecz miejscowej drużyny, ale był już koniec sezonu i podczas naszego pobytu rozgrywany był tylko wielki finał z udziałem Independiente Medellín. O biletach nie było co marzyć, ale pamiętam, że i tak trzeba je było kupować przez aplikację (dostępną w google Play). Można sprawdzić w niej czy są jeszcze bilety na przyszłe spotkania. Do rejestracji wystarczył polski paszport.
- W drodze z Medellin na to samo lotnisko skorzystałem już z Cabify i zapłaciłem tylko 76 k pesos.
Santa Marta
- W mieście spędziliśmy mało czasu. Na lotnisku nie działał Cabify, za to Uber do centrum kosztował 45 k pesos.
- Grunt to znaleźć cichy hotel – nasz był ponad 100 metrów od głównej ulicy i w życiu nie spałem w tak głośnym miejscu.
- Każdy przejazd z Santa Marta do Tayrona Park albo Minca prowadził na jakimś etapie przez tę stację autobusową in Mamatoco (bardziej przystanek, mniej więcej tutaj). Wygląda na scam, ale busy faktycznie kursowały. Do Minca kosztował chyba 10 k pesos od osoby i do Tayrona Park (oraz w okolice) 10 albo 12 k pesos.
- Główny dworzec autobusy w Santa Marta mieści się tutaj. Stąd odjeżdżają busy m.in. do Cartageny (gdzie pojechaliśmy my). Podobno większość przewoźników jest wybitnie słaba i obiecują przejazd ekspresowy, który jednak trwa +2-3 h więcej niż w rozkładzie. Ewentualnie trzeba zmieniać busa w Barranquilla (a też obiecują, że się bez tego obejdzie). My trochę przez przypadek skorzystaliśmy z BerlinAve (występują pod różnymi nazwami) i było zaskakująco ok. Bus jechał 5,5 h z krótkim postojem w Barranquilla, ale bez zmiany pojazdu. Bilet kosztował 112 k pesos za dwie osoby.
Ciudad Perdida
- Temat rzeka. Ogólnie szlak jest wymagający, ale możliwy do zrobienia nawet po jednej nieprzespanej nocy i/lub wcześniejszej chorobie onkologicznej. Innymi słowy – nie ma co panikować.
- Na wyprawę koniecznie trzeba wziąć krem z filtrem i dużo Muggi (my do Kolumbii na 3 tygodnie wzięliśmy dwie butelki z 50% DEET i po raz pierwszy zeszło wszystko). Miejscowe repelenty są też dużo słabsze (ok. 23-25 % DEET).
- Poza tym przydadzą się drobne przekąski (ale nie jakoś dużo, na szlaku karmią dobrze) oraz ubrania z długim rękawem/nogawkami do ochrony przed insektami.
Chyba wycieczka (4-dniowa) kosztuje tyle samo u każdego organizatora – w naszym wypadku ok. 1 850 000 k pesos, z czego 10% płatne online przy rezerwacji, a reszta gotówką na dzień przed wyruszeniem. - Mogliśmy zostawić w biurze agencji nasze plecaki i bezpiecznie przeżyły 4 dni w schowku (na szlak nie braliśmy ze sobą m.in. oryginałów paszportów i do końca się zastanawiałem, czy to dobra decyzja).
- Warto wziąć też kilka worków na śmieci/reklamówek i oddzielać od siebie czyste oraz brudne ubrania. Na trasie nie ma szans, aby jakiekolwiek pranie wyschło z powodu wilgotności.
- Na trasę wystarczy trochę gotówki (w naszym wypadku 100-200 k pesos na głowę), głównie na drobne pamiątki, napoje itp. Osobna kwestia to napiwek dla przewodników na koniec wycieczki, zostawiany wedle uznania.
Minca
- Spokojne, turystyczne miasteczko, więc i porad mało. Faktycznie jest tu chłodniej niż w Santa Marta/Ciudad Perdida, więc można chwilę odpocząć od upałów.
- Na miejscu mieliśmy problem z płatnością kartą i/lub doliczano do takich kilka procent prowizji. Teoretycznie da się wymienić tu gotówkę, ale kurs był zbrodniczy.
- Z płatnych atrakcji odwiedziliśmy tylko Wodospad Marinka, wejście po 16 k.
- Za darmo widzieliśmy za to tukany latające po miasteczku. Jeśli ktoś bardzo chce, może się też udać na zorganizowany bird watching, na miejscu znajdziecie sporo ofert.
- Minca do też raj dla amatorów różnych narkotyków, bo co w drugim miejscu sprzedawano jakieś ciasteczka z grzybkami albo inne tego typu produkty. Osobiście nie korzystałem.
Park Tayrona
- My spaliśmy w okolicy Playa Coco, skąd rano łapaliśmy busa pod park, wejście El Zaino. Zaczyna się tu główny szlak, co ma ten plus, że jest dobrze zorganizowany i ten minus, że po drodze jest mniej zwierząt.
- Wejście kosztowało 92 k od osoby plus obowiązkowe ubezpieczenie 7 k. Kupiliśmy bilety przez Internet i ogólnie był to błąd – tutejszy system jest w powijakach, przez co spędziliśmy potem z 30 minut pod kasą, aby kasjerka mogła najpierw po WhatsApp uzyskać od kogoś listę opłaconych na ten dzień biletów. Powiedziała, że sprawniej jest je kupować za gotówkę/kartą w okienku.
- Spod bramy kursuje busik za chyba 6 k pesos od osoby w jedną stronę, który jedzie na początek szlaku pieszego (ok. 3-4 km). Skorzystaliśmy, bo szkoda nam było czasu.
- Na miejscu drogo jak cholera, litr wody ok. 9 k pesos.
- Nie zdecydowaliśmy się na nocowanie w parku i raczej nie żałujemy. Pełen dzień na miejscu nam wystarczył.
- Przed wejściem do parku kasjerka sprawdzała książeczkę szczepień, w tym przede wszystkim szczepienie przeciwko żółtej febrze (my mieliśmy oryginał, nie wiem, czy kopia by wystarczyła).
Cartagena i Islas del Rosario
- Znowu bardzo turystyczne miejsce, więc mam też mało porad. Po dojechaniu na miejsce autobusem z Santa Marta chyba godzinę jechaliśmy jeszcze Uberem na stare miasto (a podróż wypadła nam ok. 16:00, więc w najgorsze korki).
- Ostatniej nocy w Kolumbii po raz pierwszy ktoś w końcu próbował mnie oszukać przy wydawaniu reszty w knajpie i miało to miejsce właśnie w Cartagenie. Po zwróceniu uwagi kelner wydał pozostałą resztę (napiwek był już dawno doliczony).
- Na wybrzeżu Kolumbii miejscowi mówią z silnym akcentem, więc miejscami porozumienie się bywało zauważalnie trudniejsze, niż w Medellin/Bogocie.
- Transport na Islas del Rosario odbywa się z Muelle de la Bodeguita – Puerta 1. Bilety można kupić w biurach wzdłuż przystani, od pośredników na ulicy albo (i to polecam) poprzez hotel, w którym zatrzymacie się na wyspach.
- Ogólnie stawki w biurach były mocno zróżnicowane, od 70 do 90 k pesos od osoby plus obowiązkowe (jednorazowe, ale też od osoby) 28 k za wstęp do parku narodowego Islas del Rosario i opłatę portową. Niektórzy przewoźnicy chcieli też po 10-30 k za plecak, o ile przekraczał 10 kilo. Ostatecznie skorzystaliśmy z oferty naszego hotelu, który załatwił nam łódkę za 320 k w dwie strony za dwie osoby z bagażem. Drogo jak na kolumbijskie standardy. Płynie się godzinę.
- Na miejscu są dwa światy – hotele i życie poza nimi. Hotele zazwyczaj trzymają poziom, niektóre oferują też ciągłą „imprezownię” (takiego nie szukaliśmy). Nasz był średni (Orika del Mar Hotel Boutique), ale za to miał bardzo fajne miejsce do snorkellingu przy samej przystani.
- Po wyjściu z hotelu witają nas watahy bezdomnych psów (rzadko agresywnych, ale i takie się zdarzyły), tony śmieci, much i ogólna tragedia.
- Do nawigowania po wysepce w miarę działało Maps.me, natomiast Google Maps było bezużyteczne.
- Poza godzinami pracy kuchni w hotelu można coś zjeść i kupić w miasteczku (El Pueblito). Całkiem spoko obiad w postaci ryby dostaliśmy za ok. 50 k pesos. Wspomnianej knajpy nie mogę nawet znaleźć na Google Maps.
- Poza hotelami spoko miejscem do odpoczynku była La Playita. Samo miejsce było teoretycznie bezpłatne, ale i tak trzeba było zapłacić miejscowemu za jakieś piwko/wodę z kokosa i to całkiem sporo (piwko chyba za 15 k). Poza tym jednak cisza i spokój, poza nami na miejscu była tylko jedna para. Fajne miejsce do snorkellingu. Za to trzeba uważać na prądy morskie, które tuż obok są bardzo silne i cholernie niebezpieczne.
- Z ciekawostek tuż obok La Playita mieści się zrujnowana hacjenda któregoś z narcos, rzekomo nawet samego Escobara. Najlepiej obejrzeć ją sobie z poziomu kajaka, wypożyczonego gdzieś w hotelu. Nie próbowaliśmy wchodzić na jej teren.