Mołdawia, Naddniestrze - Co zobaczyć?
Mołdawia – atrakcje
Mołdawia – autostop
Kiszyniów – atrakcje i co zobaczyć?
W naszym przewodniku napisano, że jednym z największych problemów poruszania się po Kiszyniowie są “niefrasobliwi kierowcy”. Biję pokłony przed tym dyplomatycznym określeniem, gdyż koncepcja pasa ruchu nie ma zbyt wielu zwolenników na stołecznych drogach, a podstawowym sygnałem zmiany kierunku ruchu zdaje się być klakson. Samo miasto wydało się nam jednak zaskakująco przyjemnym i cywilizowanym miejscem, choć może dlatego, że nasze oczekiwania od początku nie były zbyt wysokie. Szczególnie przypadła nam do gustu lokalna gastronomia, bo serwowane w knajpach jedzenie było naprawdę świetne i przyjazne dla portfela. W kwestii zabytków Kiszyniów prezentuje się jednak dość skromnie, a najbardziej okazałe budynki należą do ambasad Rosji i USA. Trochę zastanawiałem się również, jaka idea przyświecała architektowi mołdawskiego Pałacu Prezydenckiego, gdyż budynek ten jest bliźniaczo podobny do pobliskiego hotelu, a jedynie wszechobecne flagi i gustowna blacha zdradzają jego państwowy charakter. Na dobrą sprawę nie spędziliśmy w stolicy zbyt wiele czasu, a miasto to potraktowaliśmy raczej jako dogodną bazę wypadową do ciekawszych miejsc Mołdawii.
Mołdawia – wino i wycieczka do Milesti Mici
Najbardziej znanym symbolem Mołdawii są bez wątpienia lokalne wina. Zyski z eksportu tego trunku stanowią znaczny procent przychodów do budżetu, a praktycznie każdy mieszkaniec posiada swoją własną piwniczkę z domowymi wytworami. Miejscowe przysłowie mówi wręcz, że klasę Mołdawianina określa wino, które sam produkuje. W związku z powyższym nie ma co się dziwić, że największą atrakcją kraju są dwa ogromne kompleksy winnic, oba zresztą położone dość blisko Kiszyniowa. My zdecydowaliśmy się na wycieczkę do Milestii Mici, na terenie której znajdują się największe w Europie piwnice z winem. Są one na tyle rozległe, że zwiedzanie ich możliwe jest tylko dla turystów z własnym samochodem, który umożliwia poruszanie się po podziemnych alejach. Brak pojazdu nie sprawił nam jednak wielkiego problemu, ponieważ ceny mołdawskich taksówek są przystępne nawet dla grupy Polaków niespecjalnie śmierdzących groszem. Korzystając z pomocy obsługi hostelu zamówiliśmy taryfę i już po chwili zajechała po nas wiekowa Dacia z instalacją gazową, z której wytoczył się łysy młodzieniec w błyszczącym dresie. Zapakowaliśmy się więc do auta i ruszyliśmy na zwiedzanie.
Samo Milestii Mici to – oprócz winnic – ponad 200 kilometrów podziemnych piwnic, w których składowane są niewyobrażalne ilości wina. Wina zresztą nie byle jakiego, bo dostarczanego między innymi na stoły królowej brytyjskiej oraz wielu innych bogatych tego świata. Co ciekawe, istnieje również możliwość przechowywania zakupionego wina w wynajętych kryptach o wyjątkowym mikroklimacie, z której to usługi korzystają m.in. chińscy biznesmeni oraz Pan Prezydent Europy, Donald Tusk. Zakupiona przez nas opcja zwiedzania zawierała degustację lokalnych trunków oraz opiekę przewodnika, lecz cena takiej usługi stanowi ją raczej niedostępną dla większości mieszkańców Mołdawii. Nasz kierowca był więc całkiem zadowolony z obrotu sprawy, bo za jednym razem zaliczył największą atrakcję kraju i odpoczął od mołdawskiego słońca w przyjemnym chłodzie piwniczek z winem. Gdy jednak usłyszał o rozmiarach całego kompleksu, złapał się za głowę i z rozbrajającą szczerością wyznał nam, że gazu w jego bolidzie wystarczy co najwyżej na kilkadziesiąt kilometrów. Na szczęście dla niego, zdecydowana większość podziemnych alej jest niedostępna dla zwiedzających, aby turyści nie stresowali niepotrzebnie leżakujących win i nie zanieczyszczali powietrza spalinami. Ostatecznie nasza wycieczka zakończyła się bardzo przyjemną konsumpcją miejscowych specjałów i przez moment mogliśmy poczuć się jak prawdziwi bogaci turyści z Zachodu.
Naddniestrze – atrakcje i co zobaczyć?
Absolutnie obowiązkowym punktem wyjazdu do Mołdawii jest wizyta w separatystycznej Naddniestrzańskiej Republice Mołdawskiej. Mieliśmy co prawda pewne obawy, gdyż jest to państwo nieuznawane przez żaden inny kraj na świecie i nie ma co liczyć na pomoc MSZ w wypadku jakiegokolwiek konfliktu z miejscowym prawem. Jest to problem o tyle realny, że na terenie republiki obowiązuje nakaz meldunkowy, za którego naruszenie nakładane są dotkliwe kary finansowe. Turyści wjeżdżający do Naddniestrza otrzymują 12 lub 24 godzinną wizę, która zwalnia z tego obowiązku, lecz korupcja miejscowych strażników granicznych jest wręcz legendarna i łatwo przychodzi im interpretowanie przepisów w sposób co najmniej niekorzystny dla podróżnych. W naszym wypadku przekroczenie granicy poszło dość sprawnie, choć w drodze powrotnej o mały włos nie przegapiliśmy ostatniej marszrutki do Kiszyniowa.
Samo Naddniestrze często określane jest jako żywy skansen komunizmu, gdyż na każdym kroku natknąć tu możemy się na pomniki Lenina lub bohaterów II Wojny Światowej, która – jak powszechnie głosi radziecka historiografia – toczyła się wyłącznie w latach 1941-1945. Na miejscowych monetach – oczywiście rublach – widnieje znajomy wizerunek sierpa i młota, ostatnie wybory miały miejsce 10 lat temu, a krajem rządzą komuniści do spółki z wszechwładną korporacją Sheriff, posiadającej m.in. monopol paliwowy. Uzbrojeni w powyższe informacje nie oczekiwaliśmy zbyt wiele od Tyraspola, czyli oficjalnej stolicy republiki. To maleńkie miasteczko okazało się jednak nadspodziewanie zadbane, choć prawdę mówiąc, to poza komunistycznym klimatem nie ma ono raczej zbyt wiele do zaoferowania. Zdziwiliśmy się również podczas krótkiego pobytu w jednej z knajp, ponieważ lokalne ceny okazały się być mniej więcej dwukrotnie wyższe od mołdawskich. Ciekawym elementem wystroju Naddniestrza są rozstawione w kluczowych miejscach kraju czołgi, których lufy niezmiennie wycelowane są w Mołdawię. Na bardziej dociekliwe zwiedzenie tego kraju zabrakło nam niestety czasu, ponieważ wizja załatwienia formalnego meldunku w komunistycznym urzędzie skłoniła nas do opuszczenia Tyraspolu przed upływem terminu ważności naszych jednorazowych wiz.
Stary Orgiejów -Mołdawia
Nasz pobyt w Kiszyniowie dobiegł końca i postanowiliśmy udać się na północ, aby odwiedzić monastyr w Starym Orgiejowie, zdobiący większość mołdawskich pocztówek. Jest to prawosławny klasztor, częściowo wykuty w skale, który położony jest w bardzo malowniczej dolinie rzecznej i posiada tylko jedną wadę – jest dość słabo skomunikowany ze światem i dojechać do niego można tylko za dnia. Stanęliśmy więc przed trudnym problemem logistycznym – w jaki sposób pokonać wieczorem ponad 60 kilometrów i trafić do małej mołdawskiej wioski pośrodku dokładnie niczego? Z ciekawości zadzwoniliśmy po raz kolejny po taksówkę, aby sprawdzić czy zamówienie takiego kursu w ogóle jest możliwe. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że blisko godzinny kurs nocną taryfą pozostaje trochę tańszym rozwiązaniem, niż wykupienie kolejnej nocy w i tak bardzo tanim hostelu w stolicy. O zmierzchu załadowaliśmy się więc do taksówki i grzecznie poprosiliśmy o kurs na łąkę w samym sercu Mołdawii. Gdy wysiedliśmy w końcu na opuszczonym przystanku spodziewaliśmy się chyba wszystkiego, za wyjątkiem rozbitego w tym miejscu namiotu z grupką przemiłych Polek. Choć do najbliższej siedziby ludzkiej było kilka kilometrów, to jak Filip z konopi pojawił się przedstawiciel lokalnej społeczności i sprawnie zorganizował dla nas uczciwe ilości młodego wina. Reszta nocy szybko minęła nam na wymianie wzajemnych doświadczeń podróżniczych i niewybrednych żartach z wojsk saperskich.
Nad ranem mołdawskie słońce nie dało nam jednak długo wypocząć po wrażeniach poprzedniej nocy, także pożegnaliśmy się z naszymi nowymi znajomymi i ruszyliśmy na zwiedzanie monastyru. Zimna woda z klasztornej studni pomogła nam w nierównej walce z upałem i spędziliśmy popołudnie spacerując po okolicy, ciesząc oczy sielskimi widokami. Danego dnia czekała nas jednak dość długa podróż do przygranicznej miejscowości, także zmuszeni byliśmy opuścić spokojne rejony jedynego parku narodowego Mołdawii i po raz kolejny przypiec się w miejscowych marszrutkach. Kierowca jednej z nich wprost nie mógł się nacieszyć ze spotkania polskich turystów i na czas podróży usadził mnie obok siebie, aby służyć nam za przewodnika po mołdawskich bezdrożach. Naszej znajomości nie popsuł nawet fakt regularnie otwierającej się klapy bagażnika w którym zdeponowaliśmy nasz dobytek, przez co kilkukrotnie zmuszeni byliśmy zatrzymać się w celu fachowej naprawy poprzez coraz to mocniejsze trzaśnięcia drzwiczkami.
Soroki – Mołdawia
Mołdawia, Naddniestrze – porady praktyczne
- Najdroższym elementem naszego wyjazdu był dojazd z Warszawy do Tarnopola i powrót ze Lwowa. W pierwszym wypadku korzystaliśmy z Blablacar, lecz na tej trasie normą jest pobieranie przez kierowców stawki dużo wyższej od zamieszczanej na portalu. Ostatecznie wynegocjowaliśmy przejazd do Tarnopola za 100 zł, a wróciliśmy jednym z nocnych autobusów za 90 zł. Do Lwowa kursuje jednak dużo autobusów, choć bilety na najtańsze z nich (60 zł) rozchodzą się dość szybko i warto je wcześniej zakupić. Bezpośrednie autobusy z Warszawy dojeżdżają także do przygranicznych miejscowości, takich jak Kamieniec Podolski czy Czerniowce.
- Wymieniając pieniądze w Mołdawii warto poszukać dłużej dobrego kantoru. Różnice w kursach są znaczne, choć logika tego zjawiska pozostaje dla mnie niezrozumiała. Raczej nigdzie nie da się wymienić złotówek, także dobrym pomysłem jest zaopatrzenie się w euro lub dolary.
- Podstawowym środkiem transportu w Mołdawii są marszrutki, choć należy pamiętać, że zwłaszcza w małych miejscowościach ich ilość jest mocno ograniczona a wieczorem często brak jakichkolwiek przejazdów. Autostop jest dość powszechny, choć niektórzy kierowcy wprost oczekują za niego zapłaty.
- Nie spotkaliśmy żadnych problemów z rozbijaniem namiotu, a wszyscy Mołdawianie odnosili się życzliwie do naszych próśb o zasugerowanie nam jakiegoś miejsca w tym celu.
- Znajomość języka rosyjskiego wydaje mi się niezbędna, o ile macie ochotę nawiązać jakikolwiek kontakt z miejscowymi. Podczas całego wyjazdu spotkałem tylko dwie osoby, które nie mówiły w tym języku i szczęśliwie były one naszymi towarzyszkami podróży.
- Jeśli przy poszukiwaniu noclegu w Kiszyniowe posługujecie się przewodnikiem z serii Bezdroża to warto wiedzieć, że Trotter’s Den Hostel jest zamknięty i nie przyjmuje gości.
- Ceny taksówek są wręcz niesamowicie niskie. Dzwoniąc odpowiednio wcześniej wynajęliśmy taryfę na ponad 3 godzinną wycieczkę do Milestii Mici za ok. 450 lei (90 zł) oraz 60 km kurs do Starego Orgiejowa za 300 lei (60 zł) z wliczonym napiwkiem.
- Odwiedzając Naddniestrze i Tyraspol warto na granicy upomnieć się o wizę turystyczną (ważną dobę) zamiast tranzytowej (12 godzin). My popełniliśmy w tej kwestii błąd, choć 12 godzin spokojnie starczyło nam na zwiedzenie stolicy. Nie wolno również zgubić karteczki z wizą, którą otrzymujemy na wjeździe do kraju, gdyż jest ona zabierana przy opuszczeniu Naddniestrza. Do Tyraspola regularnie odjeżdżają z Kiszyniowa autobusy, a ich koszt waha się od 37 do 68 lei. Po dotarciu na miejsce warto dopytać się kierowcy o której odjeżdża ostatni autobus powrotny – w lipcu 2015 była to godz. 18.30.
Ogólną trasę wycieczki przedstawiam poniżej, łączny koszt zamknął się w 700-800 zł – tu jednak nie jestem pewien, bo nijak nie mogę się doliczyć jednego Kazika w portfelu.
Link do mapy: https://goo.gl/maps/mVEVZ