Najlepsze miejsce na urlop 2022 według All Exclusive
sierpień 2022
Magiczne słowo “urlop”. Na sam jego dźwięk przychodzi mi na myśl błękitne morze, smak gofrów z bitą śmietaną i tydzień ulewy. Dla takich chwil chodzimy cały rok do zakładu pracy i pękamy ze śmiechu z żartów opowiadanych przez szefa przy kubku rozpuszczalnej kawy. Wielkimi krokami zbliża się już jednak wrzesień, więc to dobry czas na podsumowanie wakacyjnych osiągnięć. Z tego powodu zamarzyło mi się stworzenie rankingu “Najlepszego miejsca na urlop 2022 według All Exclusive” na podstawie tegorocznych doświadczeń.
Powstanie i organizacja konkursu
Na koniec lata licznik moich urlopów dobija do trzech, przy czym najdłuższy (bo aż tygodniowy) był ten spędzony w domu na L4 po spotkaniu z koronawirusem. Jury w kwestii ostatniego kandydata było zgodne i jednogłośnie przyznało mu najniższe noty za styl, przez co z miejsca otrzymał ostatnią pozycję we wspomnianym rankingu. Ze względu na nieurodzaj innych zgłoszeń, zajął tym samym zaszczytne trzecie miejsce w pierwszej edycji konkursu, co już powinno Wam dużo powiedzieć na temat organizacji samego wydarzenia. Z drugiej strony wszystkie wielkie plebiscyty zaczynały raczej skromnie, więc dwóch kandydatów to i tak pokaźne grono. Mam jednak nadzieję, że wyścig o zaszczytny tytuł “Najlepszego miejsca na urlop według All Exclusive” będzie rozwijał się z każdym rokiem i w edycji 2023 wystartuje w nim tylko jeden pretendent.
Niemniej na placu boju pozostały dwa wakacyjne wyjazdy, którym poświęcona będzie reszta artykułu. Pomimo blisko 1 300 km dzielących od siebie obie destynacje, opisywane podróże miały ze sobą kilka wspólnych elementów. Przede wszystkim, obydwa wyjazdy zaplanowane były jako przyjemny urlop gdzieś pod namiotem celem spokojnego obcowania z naturą oraz oszczędzenia pieniędzy na (jeszcze) gorsze czasy. Zgodnie z logiką urlopu, za każdym razem przed wyruszeniem w drogę prognozy pogody nagle zaczęły zapowiadać burze, tajfuny i ogólny napływ SMS-ów z RCB. Zmusiło mnie to do poszukiwania murowanego schronienia na ostatnią chwilę, ale dzięki temu dwukrotnie udało mi się odkryć perły krajowej i europejskiej bazy turystycznej. Obydwa wyjazdy były też dość krótkie i przypadły na długie weekendy w lipcu i sierpniu. Wnikliwy czytelnik zapyta przy tym zapewne – “a kiedy w lipcu jest długi weekend?”. Odpowiedzią na to pytanie jest pewien “life hack”, który gorąco polecam – otóż długi weekend może być zawsze, o ile tylko weźmiecie wolne na piątek. Nie przedłużając, przedstawię sylwetki kandydatów w konkursie na “Najlepsze miejsce na urlop 2022 według All Exclusive”.
- w leeeewym narożniku – reprezentant Polski w postaci trzech nocy w ośrodku wypoczynkowym TKKF “Dzikusy” nad brzegiem Zalewu Sulejowskiego (nazywanego również jeziorem). Druga połowa lipca, dużo kiełbasy z grilla i utylizacji mniej udanych nalewek. W roli sekundanta wystąpił zmęczony życiem inżynier, aktualnie entuzjasta programu 500+ i budowy domu.
- w drugim lewym narożniku – reprezentant Włoch w postaci trzech nocy w pizzerii z miejscami do spania nad jeziorem Garda. Sam środek sierpnia, tony pizzy i dziesiątki przedreptanych kilometrów. Rolę towarzysza podróży pełniła moja nieślubna współlokatorka, czyli w myśl przepisów Kodeksu Cywilnego, zupełnie obca mi osoba.
Dla zachowania maksimum obiektywizmu i możliwości przyjmowania korzyści majątkowych od zainteresowanych stron, w konkursie przyznawane będą punkty w ściśle określonych kategoriach.
Kategoria nr 1: Logistyka i baza noclegowa
Wyjazd nad Zalew Sulejowski nie za bardzo miał gdzie stracić punkty w tej kategorii. Z Warszawy na miejsce dojechaliśmy w nieco ponad godzinę, pokonując całą trasę w komfortowych warunkach 16-letniego Hyundaia bez nabitej klimatyzacji. Po zjeździe z niezłej S8 większych emocji dostarczył nam wyłącznie fragment wiejskiej drogi, który według Googla stanowił jedyną dostępną trasę do celu, a z uwagi na remont połowy nawierzchni był akurat wyłączony z ruchu. Jak jednak szybko zauważyliśmy, miejscowi kierowcy dość luźno podchodzili do wspomnianego zakazu, więc i my poszliśmy w ich ślady. Po dotarciu do celu, pojazd pozostawiliśmy bezpiecznie na parkingu, a dalej poruszaliśmy się siłą własnych nóg, napędzanych zawartością aluminiowych puszek. Ogólnie szybko, miło, bezproblemowo. Byłby jeszcze dodatkowy punkt za tanio, ale chyba pamiętacie ceny bezołowiowej z lipca ‘22.
Największym atutem wyjazdu w Polskę była jednak baza noclegowa. Trochę przez przypadek udało nam się zarezerwować na ostatnią chwilę noclegi w ośrodku wypoczynkowym o enigmatycznej nazwie Ognisko TKKF “Dzikusy”, kilka kilometrów od Sulejowa. Pod tym niecodziennym skrótem kryje się “Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej”, a pod słowem “Dzikusy” kryją się – najprawdopodobniej – dzikusy. Zgodnie z nazwą, na terenie ośrodka znajdowały się boiska do wspomnianego krzewienia kultury fizycznej, niemniej prawdziwe wyczyny sportowe odbywały się raczej w murach domków wypoczynkowych. Jeśli chodzi o warunki lokalowe, to w “Dzikusach” można spędzić urlop tanio, niedrogo, a w dodatku za niewielkie pieniądze. Innymi słowy – nie ma na co narzekać. Ośrodek aktywny jest też w mediach społecznościowych, więc gdyby ktoś chciał zobaczyć więcej zdjęć i wczuć się w klimat, to gorąco polecam.
Wyjazd nad jezioro Garda to z kolei inna para kaloszy. Najpierw wypada dostać się z Polski samolotem do Bergamo, potem pociągiem nad jezioro Garda (Desenzano del Garda), a dalej już tylko autobusem albo transportem z mlekiem do wybranej miejscowości. O ile bilety do Bergamo są zwykle dość tanie (jak na wakacyjne standardy), a pociągi jeżdżą całkiem sprawnie, to już autobusy wloką się wokół jeziora przez całą wieczność z uwagi na ogromne korki. Sprytniejsi (i bogatsi) podróżnicy mogą spróbować transportu promowego, który wprawdzie omija korki, ale i tak jakimś cudem zawsze łapie pokaźne opóźnienia na trasie. Zdecydowany plus całej trasy jest taki, że i tak na dowolnym jej etapie jest ładniejsza od S8. Zresztą, największy minus za logistykę Włochy i tak zarobiły dopiero na ostatniej prostej – na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć tablicę odlotów. Dosłownie każdy przylatujący i odlatujący samolot miał spore opóźnienie. Tu mały life hack – w odległości 10 minut spacerem od lotniska w Bergamo znajduje się… duże centrum handlowe. Ceny są tutaj kilka razy niższe niż na samym lotnisku, więc dla umilenia oczekiwania możemy zaopatrzyć się tutaj w jakieś odświeżające napoje, każdy według swoich preferencji.
Ritardo to po włosku “opóźniony w rozwoju“. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Ponownie dużym plusem wyjazdu była baza noclegowa, również wybrana na ostatnią chwilę i przez przypadek. Nasz hotel okazał się być w zasadzie bardziej lokalną pizzerią, która dodatkowo posiadała parę miejsc noclegowych dla gości. Sama pizza była przy tym super, zwłaszcza pochłaniana późnym wieczorem w towarzystwie wina na tarasie budynku. Cenowo to jednak zupełnie odmienna półka, niż TKKF “Dzikusy”, więc tu mały minus przy nazwisku.
Wynik
Polska 1 : 0 Włochy
(aczkolwiek jest to zero z dużym plusem za pizzerio-hotel)
Ośrodek wypoczynkowy Ognisko TKKF “Dzikusy”. Perła krajowej bazy noclegowej.
Zdjęcie niepowiązane, ale za to możecie zobaczyć ładne widoczki.
Kategoria nr 2: Wielkość akwenu
Obiektywny plebiscyt musi się opierać na mierzalnych danych – np. metrach, kwotach i uprzedzeniach. Co w takim razie jest najważniejsze nad dowolnym akwenem, poza dostępnością budek z goframi i piaszczystą plażą? Jedni odpowiedzą – zarybienie. I w sumie będa mieli rację, ale tym razem nie o to chodzi. Prawidłowa odpowiedź to: rozmiar akwenu. Zupełnie inaczej człowiek wpatruje się w taflę wody gdzieś nad oceanem, a zupełnie inaczej robi to zasadzając się po kryjomu na szczupaki nad stawem u starego Pietrzykowskiego. Z tego powodu punkty muszą być przyznane również za wielkość poszczególnych zbiorników wodnych.
W tej kategorii reprezentant Polski dzielnie wyszedł na ring, ale dostał prawy prosty już w pierwszej sekundzie i musi nauczyć się pokory. Cały Zalew Sulejowski ma powierzchnię ok. 27 km2, co i tak czyni z niego jeden z większych akwenów w tej części Polski. Co niektórych może zaciekawić, że został zbudowany w latach 60’tych XX wieku w celu zaopatrywania Łodzi (a zwłaszcza jej przemysłu włókienniczego) w wodę. Z czasem jednak przemysł upadł, a Zalew Sulejowski pozostał, przyjmując jednak rolę bardziej rekreacyjną.
Jezioro Garda zajmuje z kolei 370 km2, więc takich zalewów mogłoby pomieścić w sobie ponad 13 (aczkolwiek nie wiem, czy Włochy pomieściłyby w sobie aż tyle Łodzi). W tej kategorii wagowej Garda jest w ogóle dość mocnym kandydatem, bo stanowi również największe jezioro we Włoszech. Dość powiedzieć, że nasz najmocniejszy zawodnik w tej federacji (jezioro Śniardwy) liczy sobie raptem 113 km2 powierzchni. Nad Gardą leży również kilkanaście mniejszych i większych miasteczek, po jeziorze pływają promy i w ogóle jakoś tak tętni życiem. Wokół Zalewu Sulejowskiego położonych jest natomiast raczej kilka niewielkich miejscowości, aczkolwiek niektóre z nich odegrają w tym konkursie jeszcze istotną rolę. Dość powiedzieć, że nawet sam Sulejów (od którego zalew wziął swoją nazwę) oddalony jest od akwenu o kilka kilometrów. Nie ma się co obrażać, w kategorii wodno-geograficznej Polska dostaje od Włoch po twarzy i czeka na kolejną rundę.
Wynik
Polska 1 : 1 Włochy
(zwycięzca rundy jest bezsprzeczny, tym razem typowy mecz do jednej bramki)
Zalew Sulejowski od strony południowej. Dalej na północ robi lepsze wrażenie, ale nie mam więcej zdjęć.
Jezioro Garda o zachodzie słońca. Akwen zauważalnie większy.
Kategoria nr 3: Piękność ludzi
Zimna statystyka już była, pora na wrażenia estetyczne. Nie po to ludzkość spędza miliardy godzin na Instagramie, żeby oglądać brzydkich ludzi i tak samo nie po to jeździmy na wakacje, żeby stać obok takich w kolejce po lody. Tu muszę jednak przyznać, że sam na start poważnie utrudniłem tę rundę reprezentantowi Polski. Podczas wyjazdu nad Zalew oglądałem głównie twarz moją i znajomego inżyniera, przy czym obie raczej urody radiowej.
Po wyjściu z domku było już tylko lepiej, ale wciąż obracaliśmy się w dość swojskich klimatach. Nie zrozumcie mnie źle, ludzie nad Zalewem byli zupełnie w porządku, ale jeśli jakiś łowca modeli pojechał kiedyś nad polski kurort, to prędko ratować musiałby się zasiłkiem dla bezrobotnych. Największą modową wpadką była przy tym peleryna przeciwdeszczowa z wielkim godłem Polski (model wypromowany kiedyś przez pewnego znanego polityka), przy czym ją akurat nosił mój towarzysz podróży. Oczywiście, pojawiali się i ludzie całkiem urodziwi, a nawet w uprasowanych koszulach, ale z niejasnych powodów nie byli zainteresowani spędzeniem z nami czasu.
Północne Włochy to przy tym trochę inny świat. Ludzie uczesani, pachnący, doskonale ubrani – słowem jakby przed chwilą uciekli z gali “Viva Najpiękniejsi”. Wszyscy ładni jak z obrazka, w dodatku w jakiś taki naturalny sposób. Zawsze podziwiam za to Włochów, bo nawet na poranne espresso potrafią ubrać się lepiej niż ja na wesele. Musi to w jakiś sposób tkwić w ich genach, bo tyczy się to najwyraźniej wszystkich grup społecznych. Pamiętam artykuł sprzed kilku lat z jednego z brukowców informujący o zatrzymaniu w Warszawie grupy chuliganów Lazio Rzym. Utkwiło mi w pamięci zwłaszcza zdjęcie siedzącej na chodniku grupy Włochów, którzy pomimo skucia kajdankami wyglądali jakby dopiero co wyszli z teatru albo innej modnej kawiarni. W ten sposób, a w zasadzie lepiej (bo bez kajdanek) prezentowali się wszyscy Włosi w okolicach Gardy. Celowo nie wypowiadam się na temat Włoszek, bo oczywiście byłem zbyt wpatrzony w moją partnerkę życiową aby w ogóle dostrzec istnienie innych kobiet wokół mnie. Czytałem jednak dużo na ten temat i muszę się zgodzić opiniami ekspertów, że panie najprawdopodobniej przewyższały urodą mężczyzn.
W tej rundzie Włochy idą za ciosem, zdobywając drugi punkt w pięknym stylu. Z drugiej strony, to dużo mniejsze osiągnięcie być pięknym we Włoszech niż pod Łodzią.
Wynik
Polska 1 : 2 Włochy
(aczkolwiek sam mocno sabotowałem czempiona z Polski)
Na zdjęciu nie ma żadnych ludzi i to w zasadzie całkiem dobrze, bo moglibyśmy być to my.
Przypadkowi ludzie we Włoszech. Może nie są piękni jak z obrazka, ale z drugiej strony głupio było mi robić zdjęcia tym najpiękniejszym.
Kategoria nr 4: Rozrywki
Sens i istota wszystkich wyjazdów. Poza wyłączonym telefonem służbowym i możliwością legalnego wypicia dwóch piw do śniadania rozrywki są podstawowym celem urlopów. Od razu zaznaczę, że w tej kategorii walka była bardzo wyrównana.
Nad Zalewem Sulejowskim chętni mają dostęp do całej masy rozrywek, zwłaszcza związanych ze sportami wodnymi. Kajaki, łowienie ryb, rowerki wodne, plażowanie – do wyboru, do koloru. Do tego dochodzi bogaty wachlarz zajęć na terenie ośrodka, takich jak grillowanie, gry i zabawy sportowe albo integracja z innymi wczasowiczami. Oczywiście, możemy również spokojnie kontemplować naturę, chodząc na długie spacery wzdłuż Zalewu. Tego ostatniego jednak nie polecałbym bez przemysłowych ilości środków na komary i inne owady, które widocznie upodobały sobie tutejsze okolice. Drobny minus należy się jedynie za żeremia bobrów, które miały znajdować się tuż obok ośrodka, ale po przybyciu na miejsce było jak ze słynną libacją na skwerku – nikogo nie zastano (ani bobrów, ani żeremi ani tym bardziej libacji).
Nas mnogość dostępnych opcji rozrywek tak bardzo przytłoczyła, że skupiliśmy się przede wszystkim na grillowaniu i graniu w Heroes III. Partia skończyła się zresztą remisem, bo późna godzina zmusiła nas do udania się na zasłużony odpoczynek, aczkolwiek Twierdza radziła sobie obiektywnie najlepiej. W tym miejscu chciałbym również pozdrowić serdecznie uczestników imprezy integracyjnej pobliskiego ośrodka szkoleniowego jednej z państwowych służb. W szczególności w pamięci zapadła nam doborowa muzyka, która sprawiała, że nóżka sama rwała się do tańca, a uszy popełniały honorowe seppuku. Mam nadzieję, że niedzielny poranek był Wam lekki.
Zakres dostępnych rozrywek nad jeziorem Garda był podobny, a nawet wzbogacony o tak nowomodne atrakcje jak kitesurfing i SUPy. Tym razem jednak skorzystaliśmy przynajmniej z kajaków, a nawet parę razy spróbowałem udawać pływanie w wodzie sięgającej mi do pasa. Do naszych głównych rozrywek zaliczały się jednak długie spacery, które ktoś mniej wyrozumiały mógłby nazwać marszami katorżnika w 30-sto stopniowym upale. Jakby komuś było mało atrakcji nad samą Gardą, to może wybrać się zwiedzanie pobliskiej Werony. Miasto kojarzy się przede wszystkim z historią miłosną pewniej 14-latki, którą w jakiś sposób wszyscy powszechnie uważają za bardzo romantyczną i bardzo mało karalną. Pomijając jednak parafilie renesansowych Włochów, sama Werona jest bardzo ładnym miastem z mnóstwem zabytków.
Wynik
Polska 2 : 2 Włochy
(wyrównaną walkę tym razem wygrywa kandydat z Polski. Mógłby liczyć nawet na 2 punkty, ale lękliwi ludzie zakończyli partyjkę w Heroes remisem przed ostatecznym zwycięstwem Twierdzy)
Zdjęcie tak sobie powiązane, ale w zasadzie podoba mi się minimalizm tej informacji.
Oto słynny balkon w Weronie na którym Julia Capuleti przeżywała burzę hormonów.
Kategoria nr 5: Jedzenie
Ludowi naukowcy są zgodni, że jak człowiek głodny, to człowiek zły, a jak jest zły, to wiadomo – żadne konkursy mu nie w głowie. Na szczęście oba wyjazdy obfitowały w uczty kulinarne, choć każda w odmiennym stylu.
Podczas pobytu nad Zalewem Sulejowskim głównym żywicielem rodziny stał się jednorazowy (wyłącznie z nazwy) grill, który kupiliśmy w Biedronce za całe 9,99 zł. Od jego nabycia żywiliśmy się całkiem różnorodnie, pochłaniając na zmianę kiełbasę, pieczarki, kiełbasę, kiełbaski, chleb i kiełbasę. Dość powiedzieć, że po powrocie do domu zrobiłem sobie jednodniową głodówkę, bo moje wyniki cholesterolu pewnie zbliżały się do dawki śmiertelnej. Dla urozmaicenia diety pozwoliliśmy sobie na takie luksusy, jak lody z Biedronki czy też odwiedziny w pobliskich punktach gastronomicznych. Dochodzimy tym samym do najjaśniejszej kulinarnej gwiazdy wyjazdu, czyli do miejscowego Baru Leśnego. Przybytki o tej nazwie spotkamy we wszystkich miejscowościach, często o podobnym standardzie i menu, ale ten był ich wszystkich kwintesencją.
Moim faworytem z menu był hot-dog, który był spełnieniem wszystkiego, czego mógłbym oczekiwać od takiego dania na wakacjach. Parówka była akurat w tym wszystkim zupełnie pobocznym elementem, ale urodzaj surówek i sosu mógłby wyleczyć ze szkorbutu nawet samym wyglądem. I to wszystko za 12 srebrnych złotówek! Podobnie sprawa wyglądała z hamburgerem, choć nie ma się co spodziewać rzemieślniczych bułek czy kotleta. Do tego wszystkiego serwowane było jeszcze zimne piwko w przystępnej cenie, co w zasadzie przypieczętowało 5 gwiazdek jakości w powstającym przewodniku All Exclusive. Gorąco polecam profil wspomnianego przybytku na FB i Google Maps.
Ech, marzy mi się, że na stare lata kupię sobie jeden z takich barów i organizować w nim będę życie kulturalne kurortu, nalewając w wolnych chwilach craftowego Żubra z nalewaka. Z dziennikarskiej rzetelności muszę dodać, że pobliska restauracja Polana posiadała w swoim menu ciekawą pozycję – hot dog po sulejowsku. Obsługa wytłumaczyła, że jest to hot dog z wyjątkowo długą parówką ukrytą w zupełnie normalnej bułce. Na zdjęciach wyglądał nawet fajnie, ale nie dane nam było go spróbować.
Włoska kuchnia ma z kolei do zaoferowania absolutnie wszystko. Miliony rodzajów makaronu, deserów, serów i owoców morza tylko czekają na ich spróbowanie. Nie będzie więc pewnie dla nikogo zaskoczeniem, że podczas pobytu we Włoszech żywiłem się prawie wyłącznie pizzą. Nie żałuję jednak żadnego z zamówionych placuszków, bo jest to danie doskonałe, a przede wszystkim dostępne wszędzie w przystępnych cenach. Z drugiej strony z cenami pizzy w ogóle jest ciekawa sprawa, bo włoska pizza w Warszawie kosztuje prawie zawsze więcej, niż w dobrej pizzeri we Włoszech. Ogólnie można powiedzieć, że nasze ceny po wielu latach starań w większości dogoniły ceny zachodnie, co możemy poczytywać sobie za sukces gospodarczy. Złośliwi mruczą pod nosem również coś o zarobkach, ale nie dajmy się pochłonąć żółci i mowie nienawiści.
Poza pizzą Włochy słyną również z lodów, które można tu dostać we wszystkich możliwych smakach. Za ten element należy się bardzo duży plus, chociaż jest i łyżka dziegciu. Niby można tu dostać setki odmian lodów, ale nigdzie nie dostaniemy … lodów włoskich, tak w Polsce popularnych. Najwidoczniej ta innowacja nie dotarła jeszcze z ziemi włoskiej do, eee, włoskiej i trzeba na nią chwilę poczekać. Zresztą, Włosi nie ukrywają swoich inspiracji polskimi lodami i pewnie powoli sprowadzają maszyny do dwukolorowych świderków i lodów włoskich, jak widać na poniższym obrazku.
Włoska lodziarnia “Lody lody”.
Włochy to też świeże owoce, którymi można podratować nieco poziom witamin w organizmie po kilku dniowej diecie składającej się przeważnie z pizzy. Podczas naszego pobytu był akurat sezon na melony, więc serwowaliśmy je sobie możliwie jak najczęściej. Co ciekawe, Włosi są zakochani w cytrynach, a nad jeziorem Garda znajduje się nawet miejscowość o nazwie Limone. Owocem ich miłości do cytryn jest natomiast wszechobecne limoncello, czyli lokalny likier. Trunek ten zainspirował mnie jednak do stworzenia słowiańskiej wariacji na temat cytrynowego napoju i tak powoli powstaje … bimbroncello (przepis dostępny tutaj).
Wynik
Polska 3 : 2 Włochy
(zaskakujące zwycięstwo słowiańskiej myśli kulinarnej, głównie za sprawą Baru Leśnego. Kolejny plusik przy nazwisku dla Włochów za pizzę i inspirację do bimbroncello)
Zdjęcie zupełnie niepowiązane, bo nie mam żadnych fotografii jedzenia z wypadu nad Zalew Sulejowski. Prawdopodobnie to dlatego, że podczas jedzenia zwykle miałem ręce umazane majonezem po same łokcie.
Pizza we Włoszech. Jedno z nas dostało pizzę cygańską (a przynajmniej tak była reklamowana), a drugie pizzę w kształcie flądry.
Kategoria nr 5,5: Kebab
Dla kebabu powstała osobna kategoria, bo umówmy się – wakacje bez kebsa to jak urlop bez załamania pogody. Czyli niby można, ale co niby będziemy potem wspominać na stare lata? Nie chcąc ryzykować, do zbadania lokalnych osiągnięć w kręceniu kebaba starannie wytypowałem dwa lokale, posiadające akceptowalne opinie na Googlach.
Na pierwszy rzut poszedł Ale!Kebab w Sulejowie z opiniami na poziomie 3,3 gwiazdki. Tu należy się jedna uwaga – w Sulejowie dostępny jest też Kash Kebab z opiniami ok. 4,4 gwiazdki, ale zadziwiająca większość klientów oceniających lokal na 5 posiada wyłącznie jedną opinię, a treść samych recenzji jest zastanawiająco podobna. Wyczuwając sulejowski spisek kebabowy, zdecydowaliśmy się na wybór położonego niedaleko Ale!Kebab.
Oszczędzę Wam dalszego napięcia i od razu powiem, że był to dobry wybór. Potrawy przyrządzała miła dziewczyna z kebabem, a do samej kanapeczki też nie mógłbym się przyczepić. Kebab zawinięty był w bardzo cieniutką, miękką tortillę, którą spotyka się często w tych potrawach za naszą zachodnią granicą. Mięso zupełnie w porządku, a bukiet surówek z klasyczną kapustą serwowany był w rozsądnych proporcjach. Ogólnie uczciwe 3,5 gwiazdki przewodnika kulinarnego All Exclusive. Początkowo chciałem przyczepić się nieco do ceny (bodajże 17 zł za kebsa na cienkim cieście), ale zdałem sobie sprawę, że ceny tego towaru pierwszej potrzeby ostatnio niewyobrażalnie wzrosły. Dowodem na to jest m.in. znany utwór Nocnego Kochanka, w którym śpiewa on o kebabie za 12 zł. W momencie wypuszczenia kawałka w 2017 roku byłem głęboko zdziwiony wspomnianą ceną, bo rzadko kiedy widywało się taką drożyznę w persko-hinduskich restauracjach. Dziś praktycznie nie spotyka się już w Warszawie kebabów poniżej 15 zł, a 17 zł stało się ponurym standardem. Po raz kolejny poeta przewidział to, czego my maluczcy nie potrafiliśmy dostrzec.
Drugim lokalem był swojsko brzmiący Hymalaya di sidique ashgar w miejscowości Salò. Tu odrobina historii – Salò było swego czasu niejako stolicą Włoch, a przynajmniej jej północnej części pod przywództwem Mussoliniego w latach 1943 – 1945. Nie jest to więc byle jaka sobie mieścina, ale miasteczko o pokaźnej spuściźnie historycznej. Od takich oczekujemy przynajmniej przyzwoitego kebaba.
Jak więc prezentował się włoski kebab od Hymalaya di sidique ashgar? Na początku przywitał mnie akceptowalną ceną za durum kebab, bo sprzedawca zażyczył sobie za taką przyjemność 4,5 EUR. Nieźle, standardem w okolicy były stawki ok. 5 EUR. Tu jednak trzeba zaznaczyć, że wrażenia wizualne z lokalu nieco odbiegały od standardów prezentowanych – na przykład – przez włoskie pizzerie. Co bardziej lękliwi klienci mogliby nawet odnieść wrażenie, że sanepid pojawia się lokalu wyłącznie po łapówki za tolerowanie jego dalszego istnienia. W pojemnikach na ladzie wyłożone były też wszystkie warzywa, których obecność sugerowała późniejsze zaangażowanie ich do roli surówek w kanapce. Rozmiarowo kebabik okazał się być dość skromnych rozmiarów, ale z pewnością smakował znacznie lepiej, niż wskazywać mógłby na to wygląd lokalu. Mięso akceptowalne, nie za słone, z odrobiną ostrego sosu dla podkreślenia walorów smakowych oraz wybicia większości zarazków. Surówka, niestety, dosyć uboga, bo składała się z malutkiego kawałka pomidora, ogórka, dosłownie symbolicznej ilości cebuli i garści sałaty. Całokształt zdecydowanie ustępował tym samym popisowemu daniu z sulejowskiego Ale!Kebab. Maksimum 3 gwiazdki, ale raczej 2,5 w przewodniku kulinarnym All Exclusive.
Wynik
Polska 4 : 2 Włochy
(lider zauważalnie wysuwa się na prowadzenie, ale 2:0 to zawsze niebezpieczny wynik. Losy spotkania mogłyby być zupełnie inne, gdyby Polskę reprezentował Kash Kebab)
Kategoria nr 6: Liczba zdjęć
Było kilka kategorii bardziej uznaniowych, pora wrócić na zimne tory obiektywizmu. Jak jednak naukowo porównać ze sobą walory estetyczne krajobrazów? Na myśl przyszła mi tylko jedna metoda badawcza, a mianowicie podliczenie zdjęć wykonanych na każdym wyjeździe. W dzisiejszych czasach wyciągnięcie telefonu do zdjęcia to przecież dość powszechny odruch na widok czegoś ładnego lub zaskakującego. W obu przypadkach rozważam wyłącznie zdjęcia zrobione własnoręcznie, bo moi towarzysze podróży znajdowali się na tej skali tak daleko od siebie, jak to tylko możliwe w ramach jednego gatunku ludzkiego. Obrazując nieco skalę problemu – kompan pierwszego wyjazdu wykonał zatrważającą liczbę 0 (słownie: zera) zdjęć i pozostał niewzruszony nawet na widok hot doga z Baru Leśnego. Z kolei miłościwie mi panująca partnerka życiowa wykonała ich we Włoszech aż 320, z czego i tak są to zdjęcia pozostałe już po pierwszej selekcji.
W moim wypadku liczby są nieco bardziej wyrównane, aczkolwiek też widać od razu wyraźnego zwycięzcę kategorii. Podczas urlopu nad Zalewem Sulejowskim wykonałem łącznie 11 zdjęć, przy czym co najmniej kilka z różnych względów nie nadaje się do publikacji. Ten sam licznik po powrocie z Włoch zatrzymał się na 87 fotografiach, co pozwala dość łatwo wyłonić zwycięzcę. Oczywiście, można argumentować, że piękno Zalewu Sulejowskiego tak bardzo nas poruszyło, że nie byliśmy w stanie wyciągnąć telefonu z kieszeni i stąd ten niski wynik. Fakty pozostają faktami i nie ma co z nimi dyskutować. Z uwagi na to, że opisywana kategoria opierała się wyłącznie na przesłankach naukowych, zasadnym wydaje się przyznanie każdemu z kandydatów liczby punktów odpowiadającej liczbie wykonanych zdjęć.
Wynik
Polska 15 : 89 Włochy
(mówiłem przecież, że 4:2 to niebezpieczny wynik)
Znowu tak sobie powiązane zdjęcie, ale lepsze już mi się skończyły.
Kategoria 7: Architektura i pomniki:
Nie samymi zdjęciami jednak człowiek żyje, przecież jeszcze coś ciekawego powinno być na nich uwiecznione. Kolejna kategoria dotyczyć będzie więc dzieł człowieka w postaci szeroko rozumianej architektury, zabytków i pomników.
Wyjazd nad Zalew Sulejowski posiada w tej kategorii dwa mocne argumenty, choć zauważalnie od siebie odmienne. Pierwszym z nich jest wspomniany już ośrodek wczasowy Ogniska TKKF “Dzikusy”, który stanowi piękny zabytek kultury turystycznej Polaków późnych lat 80’tych i 90’tych XX wieku. Jednocześnie jest cały czas sprawny i dobrze utrzymany, dzięki czemu możemy wybrać się w nostalgiczną podróż do tych lat naszej młodości. Drugim, już znacznie bardziej znanym, zabytkiem Zalewu Sulejowskiego jest zespół Opactwa Cystersów położony w pobliskim Sulejowie. Centralnym elementem kompleksu jest dobrze zachowany kościół z XIII wieku, który na przestrzeni wieków wizytowali nawet polscy królowie. Poza tym do opactwa należą murowane obwarowania, które w dzisiejszych czasach mieszczą hotel i restaurację o standardzie dość odległym od możliwości naszych portfeli. Choć więc sam Zalew Sulejowski liczy sobie dopiero ok. 60 lat, to znajdziemy obok niego zabytki o blisko 800-letniej historii.
Północne Włochy też jednak nie są w ciemię bite. Niestety dla Polski, Włochy stoją kościołami, katedrami i wszystkimi możliwymi opactwami. Tylko w samym malutkim Sirmione znajdziemy m.in. zamek z XIII wieku oraz kościoły z (odpowiednio) VIII, XII i XV wieku. Jakby tego było mało, to w Weronie znajdziemy jeszcze rzymski amfiteatr z III wieku p.n.e., w dodatku bardzo dobrze zachowany. Starówka Werony jest też wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Jakby nie patrzeć, Włochy to zwyczajnie przeciwnik klasy światowej w kategorii zabytki i architektura. Gdzie byśmy się nie wybrali, tam dosłownie potknąć można się o stos bardzo starych kamieni albo innych budowli. Nie mam tu ambicji opisywania wszystkich z nich, bo po pierwsze nie bardzo się na tym znam, a po drugie na pewno ktoś już zrobił mądrzej i lepiej. Wynik tej kategorii może być więc tylko jeden, a mianowicie pełny punkt dla reprezentanta Włoch.
Wynik
Polska 15 : 90 Włochy
(Polska podjęła dzielną walkę, ale po chwili się okazało, że na strzelaninę przyszła z nożem)
Kościół z XIII wieku w Opactwie Cystersów w Sulejowie
Zamek Scaligero w Sirmione, również z XIII wieku.
Ale, ale! Wszyscy wiemy z książek o Harrym Potterze albo z rekrutacji na stanowiska kierownicze, że nie ma bardziej niebezpiecznego wyniku niż prawie stu punktowa przewaga! Zgodnie z prawami epiki, w ostatniej chwili musi wkroczyć na scenę jakiś sędziwy mędrzec i dać ulubieńcowi jury kilkadziesiąt punktów za nazwisko, koneksje albo w ogóle bez większego uzasadnienia. Nie to, że nie uprzedzałem, ale właśnie na scenę wkracza…. pomnik we wsi Barkowice (co, zapomnieliście już, że w tekście miała być jeszcze wzmianka o tej miejscowości?).
800 lat Barkowic (1231 – 2031). Nie ma co czekać z dobrą okazją do świętowania.
Za wyjątkową kreatywność w podejściu do koncepcji pomników i uzmysłowienie nam, że czasem po prostu nie można biernie czekać na przyszłość, jury przyznaje kandydatowi z Polski równiutkie 75 punktów! Tłumy szaleją, Włosi biegną do sędziego z charakterystycznym gestem dłoni, a jury w całym tym zamieszaniu schodzi po cichutku ze sceny i oddala się w kierunku zachodzącego słońca.
Końcowy wynik
Polska 90 : 90 Włochy
Na tym kończymy pierwszą edycję konkursu na “Najlepsze miejsce na urlop 2022 według All Exclusive”. Dziękuję wszystkim czytelnikom i do zobaczenia podczas kolejnej izolacji z powodu koronawirusa!
Super artykuł! Rzetelne informacje i bardzo pomocne porównanie dwóch kierunków podróżniczych, które mam na liście do zobaczenia. Będę pamiętała o tym artykule przy planowaniu wakacji 2023! Nie mogę się doczekać wyników ankiety, aczkolwiek podejrzewam, że tak naprawdę każdy skrycie marzy siedzieć w domu i grać w Heroes III.
Ps. Team bastion foreva.
pierwszy!
Twierdza radzila sobie najlepiej?? Chyba w goszczeniu obcych wojsk na dziedzincu!
TYLKO NEKROPOLIA!
P.S. Bylem kiedys nad jednym i drugim zalewem i powiem szczerze, zaden nawet sie nie umywa do stawu pod kosciolem w Michalczewie