Bergen, Trolltunga - Fiording
Zacznijmy jednak od początku.

Trzy dni wcześniej przyjechałem skoro świt na warszawskie lotnisko, aby w towarzystwie dwójki znajomych i dziesiątek polskich emigrantów wybrać się do Bergen. Opowieści o norweskich cenach dały mi sporo do myślenia, także w mój skromny bagaż podręczny spakowałem przede wszystkim spore ilości jedzenia, tym samym ograniczając tekstylia do minimum. Po wejściu na pokład momentalnie zasnąłem i przebudziłem się dopiero kilkanaście minut przed podejściem do lądowania. Wyjrzałem przez okno i przez chwilę poważnie zastanawiałem się, czy przypadkiem nie pomyliłem samolotu. Wykluczyłem to jednak dość szybko, gdyż według mojej najlepszej wiedzy żadna z tanich linii lotniczych nie oferuje obecnie połączeń na Antarktydę. Na szczęście po wylądowaniu wszechobecna biel ustąpiła miejsca zieleni, a na miejscu przywitało mnie północne lato z oszałamiającą temperaturą 14°C. Bergen raczej nigdy nie zasłuży sobie na miano Słonecznego Brzegu, ale pomimo zachmurzonego nieba nie mogliśmy jednak narzekać na warunki pogodowe, bo trafiliśmy na prawdopodobnie pierwsze dwa dni pod rząd bez deszczu w tym roku.

Kiełbasy z wieloryba, renifera i łosia.



Samo Bergen jest drugim co do wielkości miastem Norwegii, choć w przełożeniu na polskie warunki pod względem ludności plasowałoby się pewnie gdzieś między Białymstokiem i Sosnowcem. Trudno odmówić mu jednak malowniczości, bo starówka pełna jest kolorowych, drewnianych domków, które nadają temu miejscu wyjątkowy klimat. Chyba najbardziej znanym punktem Bergen jest położony w centrum targ rybny, na którym sprzedawane są wszelkie możliwe gatunki ryb i wszystkiego, co żyje w morzu lub jego okolicach. Jednym z ciekawszych dań są lokalne kiełbasy z wieloryba lub renifera, które można nabyć na kilku straganach, choć ceny kilograma takich produktów oscylują wokół wartości mołdawskiej pensji minimalnej. Konsumpcję krewetek z szampanem odłożyliśmy więc na bliżej nieokreśloną przyszłość i wybraliśmy się na spacer po mieście. Na zdeptanie prawie wszystkich chodników w tym miasteczku wystarczyło nam zaledwie kilka godzin, także bez ociągania ruszyliśmy w dalszą drogę zobaczyć słynne norweskie fiordy.
Trochę się zastanawiam, jakie miejsca widnieją na pocztówkach z Norwegii, bo kraj ten ma do zaoferowania naprawdę wiele spektakularnych widoków. Po zapytaniu wujka Google o album z fiordami wytypowaliśmy kilka ciekawych destynacji, które koniecznie chcielibyśmy odwiedzić podczas naszego wyjazdu. Atrakcją położoną relatywnie najbliżej Bergen jest Trolltunga, czyli w wolnym tłumaczeniu „Język Trolla” – potężny kawałek poziomej skały, w irracjonalny sposób zwisającej nad kilometrowym urwiskiem. W zeszłym roku pewien amerykański magazyn przyznał mu tytuł najlepszego miejsca na świecie do zrobienia selfie, co przesądziło o obraniu go za ostateczny cel naszego wyjazdu.


McDonald’s w tradycyjnym norweskim budynku.

Profesjonalny grill znaleziony w krzakach.
Mimo, że na postój podnóża góry dotarliśmy grubo po godzinie 22-iej, to północne słońce nie zaszło jeszcze kilka godzin później, kiedy to zakończyliśmy naszą kolację. Jak na prawdziwego Janusza przystało, mój kolega powrócił z pobliskich krzaków niosąc w ręku całkiem sprawnego grilla. Dzięki temu wieczorne rozmowy o życiu, śmierci i kawalerkach na Wilanowie uprzyjemniła nam ciepła kiełbasa podwawelska i schłodzone w górskim jeziorze piwo. Zaawansowanym rankiem zaczęliśmy naszą 11-kilometrową wspinaczkę przez śniegi i cholernie zimne górskie strumyki. Choć solidny sprzęt górski na pewno przydałby się na trasie, to najtańsze buty trekkingowe i bluza z sieciówki też dały radę. Prawdę mówiąc, nawet z takim wyposażeniem poczuliśmy się jak zupełni amatorzy, kiedy w połowie trasy spotkaliśmy schodzących z góry Rosjan, wyposażonych jedynie w klapki i mokasyny. Chociaż siedząc ponownie w samochodzie kilkanaście godzin później spokojnie kwalifikowaliśmy się do wizyty na OIOMie, to bez wątpienia – było warto.
Zobaczcie zresztą sami.
Garść praktycznych porad, które pomogą wam popełnić te same błędy, co ja:
- Wynajęcie samochodu to najłatwiejszy sposób na dotarcie do Trolltungi. W naszym wypadku najtańszą wypożyczalnią było Enterprise, choć do ich biura należy podjechać z lotniska ok. 2 km bezpłatnym busem.
- Podstawą diety każdego Janusza w Norwegii są produkty z sieci sklepów Rema 1000. Znaleźć tam można np. jednorazowego grilla za 7 zł, czy dość przeciętnej klasy piwo Borg za 4,50 zł za 0,33 l.
- Zdecydowanie najlepszym terminem na odwiedzenie Trolltungi jest lipiec. W połowie czerwca całą trasę pokrywa jeszcze od groma śniegu.
- Dobrym pomysłem jest wyposażenie się w GPS, który wskazuje bezpłatne trasy. Lokalnych opłat jest mnóstwo, a użytkowanie takich odcinków jest dość kosztowne.
- Korzystając z promów warto pamiętać, że pasażerowie w bagażniku podróżują gratis.
- Wspinaczkę na Trolltungę najlepiej rozpocząć z campingu w Skjeggedal, gdzie znajduje się parking (płatny) i centrum informacji turystycznej.
- Jeśli jednak próbujecie jazdy stopem to najbliższym dużym miasteczkiem w okolicy jest Odda.
Jeśli planujecie wejście na szczyt po ośnieżonych stokach, to pod żadnym pozorem nie zabierajcie ze sobą okularów, czapki, nieprzemakalnych butów, suchych skarpetek i kremu do twarzy. Peruwiańska karnacja i szacunek bezdomnych gwarantowane.

Piękna historia, aż chce się żyć. Może kiedyś dotrę tam i będę miał co wspominać!?