Bez wątpienia najciekawszym miejscem w Kopenhadze jest Christiania, czyli niewielkie quasi-autonomiczne miasteczko, które zamieszkują przedstawiciele wszelkich szeroko pojętych kultur alternatywnych. Powstało w latach 70’tych na terenie dawnej bazy wojskowej, przechodziło swoje wzloty i upadki, aby obecnie stać się domem dla ostatnich żyjących hipisów oraz sercem duńskiego handlu narkotykami. Wchodzących na teren Christianii turystów witają tabliczki obwieszczające trzy podstawowe zasady tego miejsca – „have fun, don’t run, don’t take photos„. Zakaz biegania i robienia zdjęć podyktowany jest z jednej strony troską o spokój i prywatność mieszkańców, lecz w dużo większym stopniu wynika z faktu, że Christiania to istny supermarket miękkich, choć nie tylko, narkotyków. Sprzedaż marihuany jest tu jednak wciąż oficjalnie zabroniona, dlatego lokalni przedsiębiorcy jak ognia unikają uwiecznienia na jakimkolwiek zdjęciu. To samo tyczy się zresztą też ich klientów, gdyż swoje drobne, grzeszne zakupy robią tutaj przedstawiciele prawie wszystkich grup społecznych. Zorganizowana przestępczość i turystyka żyją obok siebie w zadziwiającej symbiozie – członkowie lokalnych 'gangów’ uprzejmie zwracają uwagę turystom spacerującym po zastrzeżonym dla nich terenie lub beztrosko pstrykającym zdjęcia. Status atrakcji turystycznej jest w końcu jednym z nielicznych powodów, dla której władze Danii wciąż akceptują istnienie Christianii w jej obecnej formie.
Postanowiłem szanować zasady lokalnej społeczności i opuściłem Christianie bez zwalniania migawki aparatu. Nie znaczy to jednak, że robienie zdjęć jest absolutnie niemożliwe, bo na każdym kroku możemy dostrzec podnieconych azjatyckich turystów, którzy ukradkiem naciskają przyciski swoich aparatów wielkości teleskopu Hubble’a.
W zasadzie zakaz robienia zdjęć wyszedł mi na dobre, bo w Christianii wypadałoby chyba uwiecznić każdy kąt. Całe to miejsce przypomina ogromny, kolorowy strych, w którym nic się nie marnuje i spokojnie czeka na swoją kolej. Z jednej strony wita nas posąg Buddy, obok stoją pomalowane w kolory Christianii greckie kolumny, gdzieś dalej wisi obraz zadumanego Indianina, a nad wszystkim unosi się słodki zapach miękkich narkotyków. Lokalna komuna dąży do możliwie największej samowystarczalności, dlatego też na jej terenie znajduje się kilka ekologicznych upraw, własny browar, mnóstwo warsztatów rzemieślniczych, a nawet przedszkole. W niedzielę trafiliśmy na wielkie porządki, podczas których mieszkańcy i wolontariusze zamiatali ulice, sprzątali chwasty i przekładali zalegający wszędzie kolorowy złom z miejsca w miejsce. Swoją drogą, chętni do zamieszkania w Christianii muszą się naprawdę wykazać – nad przyjęciem nowych członków debatuje cała komuna, a i wtedy często przeprowadzka możliwa jest tylko w wypadku, kiedy pojawi się wolny lokal. Specyficzna wolność w Christianii przybrała formę czegoś więcej, niż tylko swobodnego dostępu do substancji psychoaktywnych i braku Kodeksu Wykroczeń.